8 wrz 2014

14. Życiowo o życiowej Krynicy

Krynica. Krynica w Górach. Wiem o niej kilka rzeczy, które są niezmienne:

  1. Jeśli jadę tam z rodziną w celach turystycznych, to na pewno będzie mnie bolała głowa. Bez powodu. 
  2. Po drodze do/z Krynicy koniecznie należy wstąpić do Kamiannej po miód pitny i batonik miodowy. 
  3. Jeśli jadę do Krynicy, żeby biegać, prawdopodobnie wrócę z nową życiówą.
Proste, trzy krynickie prawdy. Wszystko się sprawdziło.
Muszę przyznać, że jechałam tam z takim nastawieniem ni w pięć, ni w dziesięć, mentalnością zahukanej dziewczynki z życiową filozofią "kciałabym, ale siem bojem". Tak, od jakiegoś czasu czekałam na okazję, przy której mogłabym rozprawić się z 50 minutami na dyszkę i właśnie o Krynicy myślałam jako o szansy na zrobienie kroku wprzód. Problem w tym, że (jak powszechnie wiadomo, bo o czym innym bez przerwy trąbię) wcale nie przykładałam się do treningów, a już na pewno nie robiłam niczego, co zaplanowane byłoby z myślą o dziesięciutysiącachmetrów. Po prostu. Kciałabym, ale najlepiej to tak, żeby ktoś za mnie i w ogóle...
Koniec końców ustawiłam się mimo wszystko w strefie 45-49 z myślą, że w najgorszym razie będę tylko troszkę przeszkadzać szybszym. Nie przeszkadzałam aż tak bardzo. 




Na samym początku trochę się przeraziłam, kiedy drugi kilometr skończyłam z 4:37. Ale to było z góry. Potem czekało na mnie tylko więcej przerażających rzeczy. Przerażające słońce, przerażający brak wody (no okej, zabrałam na wszelki wypadek maleńką buteleczkę, wiedząc, że lubię sobie popić po drodze... Ale mimo wszystko.) i narzekający, wyschnięci jak żaby ludzie.

Apogeum przeraźliwości nastało jednak gdzieś w okolicach ósmego kilometra, gdzie najwyraźniej znajdowała się strefa pomoru. Z ręką na sercu - na żadnym biegu nie widziałam tylu leżących w trawie, nieprzytomnych osób. W dodatku w większości to byli ci, którzy w momencie, kiedy ja hopsałam nad namalowaną na asfalcie ósemką, powinni byli spokojnym krokiem kierować się do autobusów.

To zapamiętam najbardziej z tegorocznej Krynicy. Nie życiówkę, nie sto milionów wygranych rzeczy (o tym napiszę bardzo wkrótce), tylko biednych, padniętych ludzi i kursujące karetki. Cholera. Przygrzało nas pierwszorzędnie.
Na sam koniec huknęło i lunęło tak, że wracałam przemoczona do suchej nitki. Ta burza była jednym z przyjemniejszych doświadczeń w moim biegowym życiu i mam nadzieję, że znajdę w internecie jakieś zdjęcie mnie, jak szczerzę się w strugach deszczu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...