28 gru 2014

Moc sprzed telewizora

Świat zalały zdjęcia śniegu. Śnieg na Facebooku, śnieg na Instagramie, śnieg na Endomondo.
I najgorzej - śnieg za oknem.
Pewnie bardziej by mnie ta śnieżnobiałość ekscytowała, gdybym zabrała z Krakowa cywilne zimowe ubrania, jakąś porządną kurtkę, czy coś... Bo kiedy wyjeżdżałam do domu, było prawie piętnaście stopni i wszyscy twierdzili, że na święta śniegu nie będzie. Kłamcy obrzydliwi.

Słowem wstępu

Bieganie po śniegu (podobnie jak po śliskich liściach, o czym ostatnio przekonałam się dość boleśnie) ma to do siebie, że wymaga konkretnej pracy bardzo dolnej części nóg. Nawet jeśli stopy są zamknięte w butach do biegania, to wbrew pozorom odwalają kawał porządnej roboty, podobnie jak kostki. O nich też trzeba pamiętać, szczególnie teraz, kiedy łatwo się poślizgnąć, zsunąć z oblodzonego asfaltu czy wpaść do niewidzialnej dziury.
Warto też zwrócić uwagę na to, że sposób, w jakim układamy stopy, to jak umiejscowiony jest środek ciężkości (na co mają wpływ mięśnie, you know, mięśnie, ścięgna, więzadła, kości, taki miszmasz), wpływa na nasze kolana, biodra, kręgosłup i wszystko, co lubi się psuć w trakcie biegania. Jesteśmy maszynką, w której wszystkie śrubki i druciki są ze sobą połączone i wszystkie muszą być równo kochane, żeby były szczęśliwe. Inaczej sprawiają nam ból.
Od czasu do czasu warto przypomnieć sobie o tym, żeby wzmocnić to, co trzyma nas na nietrwałym podłożu, wykonując całkiem proste ćwiczenia. Zwłaszcza, że wiele z nich można wykonywać, siedząc przed telewizorem. Tak. Przed telewizorem. Nawet w skarpetkach i dżinsach. Choć możliwe, że bez skarpetek jest znacznie wygodniej.

Stopy ze stali? Tak, poproszę.
źródło: toyboxcollection.com

Uwaga na początek 
Absolutnie nie jestem żadnym specjalistą. Nie jestem w stanie zapewnić, że te ćwiczonka nadają się dla wszystkich i wszystkim pomogą. U mnie się sprawdzają, ale nie wszyscy są Małgą i maczety nie mają tu nic do rzeczy. Oprócz tego - istnieje sto milionów innych ćwiczeń, które z pewnością są bardziej profesjonalne i wystrzelone w kosmos. Ale te są moje i z pewnością lepsze, niż nic.

Kilka innych uwag

Sprzęt: Nogi. Mile widziana też guma do fitnessu albo coś innego, co utrudnia życie. Ale na luźno też można ćwiczyć.
Czas i kolejność wykonywania: Kolejność absolutnie dowolna. Czas też.
Dość ważne: Zazwyczaj ma się dwie nogi, więc nie wystarczy ćwiczyć jednej z nich. Najpierw machamy prawą, a potem lewą nogą. Ewentualnie na odwrót. Najlepiej nie ograniczajmy się tylko do tych ćwiczeń. Na samym końcu przypomnę, co jeszcze można zrobić, żeby mieć stopy ze stali.
Spostrzeżenie: Ćwiczenia wydają się oczywiste i dziecinnie proste? No to trzeba je robić, w końcu prostota jest piękna! A tak naprawdę po kilku(nastu) powtórzeniach przestają być takie proste.

No :) To lecimy!

BALECIK 1 - "Kółka są fajne"

Na sam początek siadamy na czterech literach i wytrwale kręcimy kółka stopami. Staramy się, żeby to naprawdę były kółka, a nie jakieś kanciaste kształty, które udają, że są okrągłe, ale tak naprawdę stawy nie ogarniają tego, co się dzieje.
Co dają takie kółka? Pomagają rozruszać staw. Wzmacniamy kostki i poprawiamy kontrolę ruchu.
Jeśli wasze kółka są ładne i okrągłe, można użyć gumy, żeby zwiększyć opór.




BALECIK 2  - "Shin splintsy? A co w ogóle jest?"

Gumę wiążemy tak, żeby pasowała nam jej długość. Jeden koniec podtrzymujemy przy ziemi leniuchującą nogą, a prawą ciągniemy ostro do góry, zadzierając palce. Bez pośpiechu, kontrolujemy ruch. Przez 10-15 sekund trzymamy w górze, po czym powoli opuszczamy do punktu wyjścia.
W ten sposób wzmacniamy zarówno stopę i kostki, jak i zapobiegamy bolącym piszczelom. Dobra rzecz.



BALECIK 3 - "Biegadonna"

Tym razem przez kilka chwil będziemy potrzebować rąk. Chwytamy taśmę, przekładamy pod stopą, tuż za palcami i lecimy z koksem. Udajemy, że gramy w "Jeziorze Łabędzim" i robimy baletniczkę. Wyobrażenie sobie, że chodzimy w szpilkach też się nada. Staramy się, żeby ruch był płynny i żeby stopa nie latała na boki, tylko poruszała się po linii prostej. Powtarzamy 10-15 razy na każdą stronę.
W ten sposób poprawiamy pracę stopy przy wybiciu. Podobno to ćwiczenie chroni też przed problemami z rozcięgnem podeszwowym.
Tu muszę przyznać, że zabrakło mi zdjęcia z "ostatniej" fazy ruchu, kiedy palce są obciągnięte. Wybaczcie.



BALECIK 4 - "Pomachaj panu z telewizorka"

Korzystania z rąk ciąg dalszy. Trzymamy gumę, do stopy przymocowujemy podobnie, jak w baleciku 3. Tym razem stopa podeszwą nie jest skierowana do ziemi, tylko w przód, przed nas. Naciągamy gumę i przechylamy stopę w prawo i lewo, tak, jakbyśmy nią komuś machali. Tu również polecam 10-15 powtórzeń (1 powtórzenie = kiwnięcie w dwie strony)
Być może dzięki temu ćwiczeniu nie skręcimy sobie kiedyś kostki.

źródło: wikihow.com



Inne przydatne ćwiczenia:

  • stawanie na palcach (w sklepie przy półce z przyprawami)
  • chodzenie na piętach (kiedy ma się już założone buty, a zapomniało się czegoś zabrać z kuchni)
  • utrzymywanie ugiętej pod kątem 90 stopni kostki i płaskiej stopy opartej tylko na palcach (w autobusie/tramwaju na schodku)
  • chodzenie na wewnętrznych i zewnętrznych częściach stopy (kiedy ma się taki kaprys, że chce się wyglądać jak kaczka)
  • przysiady na jednej nodze (bo robicie je razem z innymi rodzajami przysiadów, prawda?)
  • zwijanie ręcznika palcami u stopy (kiedy chce się wyglądać naprawdę bardzo dziwnie)

Credits!

W trakcie pisania tego postu posiłkowałam się mądrością innych ludzi, żeby upewnić się, że w 70% nie wciskam wam kitu. 
Tutaj możecie zobaczyć kilka ogarniętych tekstów/obrazków/filmików: 1, 2, 3, 4


9 gru 2014

ZZ z klasą i maczetą

Mimo iż dzisiaj pogoda rozpieszcza (prawie że 4 stopnie i nawet słońce dziś widziałam przez jakieś 5 minut!), zdecydowanie stwierdzam, że trzeba zabrać się za zimowe teksty!
Na pierwszy ogień idzie bieganie zimą samo w sobie.
Zimno, wieje, sypie, ślisko. ZZ - Zima Zła. (Podobieństwo do zzz oznaczającego sen wcale nie jest przypadkowe.) To zdecydowanie nie jest łaskawa pora roku, jeśli chodzi o biegową walkę. W zasadzie robi wszystko, żeby biegaczy zgnoić, wbić w kanapę, kocyk łóżeczko, utopić w herbacie i gorącej czekoladzie do tego stopnia, że buty biegowe znikną gdzieś w szafie.
Ale nie. Nie wolno się poddawać!
Trochę już w mojej wielkiej biegowej karierze pobiegałam zimą, zarówno w mieście, jak i na wsi, więc czuje się upoważniona do podzielenia się kilkoma stwierdzeniami, które są (chyba) prawdziwe. Sami oceńcie.

Tako rzecze Małga

1. Trzeba się spiąć. Płakać, jadąc windą na zimno i wiatr, ale jechać.

Bo odpowiedź zazwyczaj będzie brzmiała NIE. No chyba, że za oknem mamy śnieżny raj z cud urody śnieżynkami, które wirują radośnie i połyskują w słoneczku, które wcale nie topi śniegu (a jakimś dziwnym trafem to zdarza się dość rzadko).
Ale my jesteśmy twardzi i wychodzimy, mimo iż się nie chce. Zimno hartuje, wyrabia żelazną siłę woli i niezłomny charakter, którego nam zazdroszczą niebiegacze.

2. Zbyt dużo ubrań budzi smutek i żal.

Święta zasada ubierania się, jak by było 15 stopni cieplej, obowiązuje zawsze. A zimą to może nawet bardziej, niż latem. Bo nie ma nic gorszego, niż zbyt ciepłe ubrania. Na początku jest super - wychodzi się na zewnątrz i stwierdza, że przynajmniej się nie marznie. Ale potem... Z jednej strony - fu. A z drugiej - jak się marznie, kiedy trzeba stanąć na światłach!
źródło: Pitnerest


3. Nie należy wybijać sobie zębów.

O ile latem lody są spoko, to zimą nie do końca. Śnieg też potrafi sprawić, że zamiast biegać, kończymy, udając surferów. Żeby uniknąć przejażdżek na śniegu, można nabyć śmieszne nakładki na buty z metalowymi wkrętami. Albo wkręcić śrubki do podeszw butów. Albo po prostu mega uważać. Na oblodzonym chodniku żadne z powyższych rozwiązań się jednak nie sprawdzi, dlatego bezpośrednio z punktu 3 przejdę do 4.


4. Ślimak też porusza się powolutku. Ale czy ktoś widział kiedyś ślimaka, który się poślizgnął?
źródło: Pinterest


Tak to już jest. Śnieg i lód często zmuszają do przedefiniowania tempa wyjściowego.Biegnąc po śniegu męczymy się bardziej, otrzymując wcale nie wybitne prędkości. Im szybciej człowiek się z tym pogodzi, tym lepiej. Ewentualnie można poszukać bieżni. Odśnieżonej. Odlodzonej. A najlepiej podgrzewanej.

Ale starać się trzeba bez względu na okoliczności. Bo im lepiej się wytrenuje w okropnych warunkach w trakcie ZZ, tym bardziej będzie się śmigać na wiosnę.







5. Nowa nawierzchnia boli w nowy sposób.
źródło: Pinterest

Śnieżek sprawdza, czy sumiennie przez cały rok wzmacnialiśmy wszystkie mięśnie. I czy mamy cierpliwość, żeby na spokojnie przerzucić się z asfaltu na uciekający spod nóg puch. Jeśli te warunki nie są odhaczone, to życie zaczyna boleć. Stopy, piszczele, pasmo, WSZYSTKO!
Nierówne, śliskie podłoże, kiepska przyczepność i maleńkie uszkodzonka potrafią przyczynić się do naprawdę poważnych problemów.
Tak że no... Ostrożnie.
Rozgrzewka, machanie nogami i rozciąganko.




Koniec!
Czy coś jeszcze powinno się dopisać do listy zimowych mądrości?

2 gru 2014

Polistopadzie oznacza koniec odpoczynku!

Mam nadzieję, że wszyscy zauważyli, że listopad się skończył!

Patrzę sobie na to endo, patrzę, patrzę i stwierdzam, że lubię leniuchować. Niby tak na co dzień wygląda na to, że ooo, bieganie, heja, ruszać się lenie, heja, a kiedy przychodzi co do czego, to lubię sobie poleżeć. Odpocząć i pocieszyć się tym, że mogę wszystko. Wszystko? Wszystko.

Smile? Smile i na zino!

Kiedy jest czas na ciśnięcie na treningach - cisnę i potrafię czerpać z tego przyjemność, bo wiem, że staję się szybsza i silniejsza. Kiedy jest czas na leniuchowanie, leniuchuję i jest równie fajnie.
Rów no wa ga!

A teraz do rzeczy.




O tym, że planuję trochę biegowo odetchnąć, pisałam już w październiku (o tutaj dokładnie). Plan był następujący - bieganie trochę pocierpi kosztem innych fajoskich rzeczy. Miały być stabilki, proprorirprororporrpocośtamcepcja, siła biegowa (No nie mogę. Serio myślałam, że sama z siebie będę to robić? Serio?) i całe mnóstwo rozciągania.

A co było?
Zaiste, bieganie leżało i kwiczało. I dobrze!
No wszystko oprócz podbiegów (ale podbiegi będą w piątek), a nawet dużo więcej! Na początku miesiąca spodziewałam się, że listopadowy kalendarz będzie przypominał październikowy, a teraz patrzę (patrzę, patrzę) i nie wierzę, że aż tak się zazieleniło. Znalazłam nawet czas na rolki i siłownię pod chmurką (Iwona: na placu zabaw dla 60+)!

I je stem ta ka peł na za pa łu do pra cy!
Bo 1 grudnia zaczęłam nowy plan treningowy!
(Ale ciiiii, żeby nie zapeszyć!)

PS Zauważyliście, jaki ładny klikacz Like mam na bocznym pasku? Zawdzięczam to Monice Mistrzyni Informatyki i jej znajomości Matrixa. I dziękuję bardzo!
 Bo tak ogólnie to teraz chwalę się swoim fenomenalnym biegowym życiem również na facebooku. To tak swoją drogą. Zapraszam!

27 lis 2014

Kino biegackie - Święty Ralph

Kiedy zastanawiałam się, od czego by zacząć wpis na temat filmu, który ostatnio obejrzałam, myślałam, że stwierdzę, że to lekka, niewinna przyjemność, na jaką warto sobie czasem pozwolić i że (biorąc pod uwagę ilość górnolotnych i absolutnie nieziemskich filmów o bieganiu, które powstają) prawdopodobnie mało kto go zna, a już na pewno nie pojawia się w listach najlepszych filmów o bieganiu.
Otóż, myliłam się.
Ludzie z Competitor Running sklecili listę The 25 greatest running movies ever i moja perełka wylądowała na 17 miejscu. No nie spodziewałabym się.

A cóż to za film?

Święty Ralph. Kanadyjski, z 2004 roku, sklecony przez Michaela McGowana, Adam Butcher w roli głównej. Trochę dramat, a trochę komedia.

źródło: Festiwalbiegowy

A cóż to za historia?

Nastoletni Ralph Walker uczy się w prywatnej, katolickiej szkole. Nie świeci jednak przykładem (a już na pewno nie w kwestii czystości), przez co (za karę) musi uczestniczyć w treningach szkolnej drużyny biegowej. Pozbawiony ojca, który zginął na wojnie, ma tylko matkę, która na stałe przebywa w szpitalu, ciężko chora.
Kiedy kobieta zapada w śpiączkę, Ralph w wyniku upadku doznaje objawienia. Jest pewien, że wygranie zbliżającej się 53 edycji Maratonu Bostońskiego będzie cudem, którego matka potrzebuje, by przeżyć.
Ale czy czternastolatek może konkurować z dorosłymi biegaczami? Jak w ciągu kilku miesięcy zrealizować plan od zera do zwycięzcy? I w jaki sposób Ralph ma doprowadzić do cudu, skoro niezbędne jest wypełnienie trzech podstawowych warunków, którymi są wiara, czystość i modlitwa?

screen z filmu


Co podoba mi się w filmie?

  • sposób gry Adama Butchera, który spisał się na medal w tej roli!
  • super humor i dystans do biegania
  • dostarcza wielu przełomowych instrukcji dla maratończyków autorstwa niejakiego Dennisa Longboat'a 
  • pokazuje, że ludzie, którzy wydają się zupełnie zwykli, mogą mieć naprawdę niezwykłe sekrety
  • i przede wszystkim - udowadnia, że determinacja i ciężka praca potrafią przynosić takie efekty, że się w głowie nie mieści!


screen z filmu


Czy polecam?

Tak mniej więcej na 100%. To jeden z tych filmów, które oglądam z gigantyczną przyjemnością i chętnie do nich wracam. Święty Ralph przypomina nieco filmy, które lecą w tv, kiedy w trakcie świąt odwiedza się rodzinę, ale to wcale nie jest jego wada. W lekki, przystępny sposób porusza wbrew pozorom trudne tematy dorastania, choroby, konkurencji i stosunku do religii. Taki ekstremalny mix w uroczym połączeniu.
Tak. Polecam.

22 lis 2014

Retyświęta! Co na prezent?

Zaczyna się! Choinki, gwiazdeczki, Last Christmas. Czas pisania listów do świętego Mikołaja i zostawania pomocnikiem czerwonego kapturka.


Nie wiem, na ile się ze mną zgodzicie, ale biegacze tak naprawdę są łatwi w obsłudze, jeśli chodzi o prezenty. Wystarczy drobiazg związany ze sportową pasją, żeby w oczach pojawiły się wszystkie iskierki świata.
Właśnie teraz jestem na etapie tworzenia mojego listu, którego realizacja z założenia miałaby sprawić mi przyjemność, a równocześnie nie wykończyć finansowo świętego. Przy okazji postanowiłam stworzyć listę pięknych rzeczy, które mogą ucieszyć biegacza, może kogoś to zainspiruje.

Lecimy po kolei!


KSIĄŻKA O BIEGANIU
Najprostsza opcja i niewymagająca wielkich nakładów finansowych. Moda na bieganie sprawiła, że obecnie na sklepowych półkach możemy znaleźć naprawdę duży wachlarz biegowych pozycji.
źródło: ergo-sklep.pl
ODŻYWKI
Jeśli ktoś korzysta z izotoników, żeli energetycznych albo odżywek białkowych, to nowa dostawa pyszności ulubionej firmy z pewnością jest dobrym pomysłem! 

źródło: ergo-sklep.pl
KOSMETYKI
Biegacze też chcą być piękni :) Specjalne kremy, które uchronią skórę biegacza przed mrozem, pomadka, sól do kąpieli.
źródło: norafsport.pl

SKARPETKI!
Paradoksalnie, biegacz może cieszyć się z pary skarpetek pod choinką/poduszką. Dlaczego? Bo skarpetek nigdy dość. A jeszcze lepiej, jeśli dostaje się takie pro, ładne, nieobcierające.


OPASKI/SKARPETKI KOMPRESYJNE
Nie czarujmy się, to dość droga przyjemność, na którą niezbyt wielu sobie pozwala. Ale może warto spróbować? Trzeba tylko pamiętać, że jeśli chcemy uszczęśliwić kogoś takim prezentem, to trzeba zdobyć informacje niezbędne do wyboru odpowiedniego rozmiaru.

źródło: natural-born-runners.pl


FOAM ROLLER
Taki ładny wałeczek, który ponoć potrafi zdziałać cuda. Do masażu, ćwiczeń, wielozadaniowy. A ile kolorów!

źródło: allegro.pl

WSZYSTKIE UBRANIA ŚWIATA
Koszulki, spodenki, rajtki supermana, kurteczki... Dobra para legginsów biegowych potrafi służyć naprawdę dużo, a koszulki... To już w ogóle. Ich zawsze jest zbyt mało. Wybór w sklepach i w internecie jest powalający. Wszystkie możliwe kolory, odblaski, wzorki, marki i ceny w zależności od tego, na jaką ofertę się trafi.

źródło: runnersclub.pl

TORBA SPORTOWA
Jeśli wasz biegacz/ wasza biegaczka lubi brać udział w imprezach sportowych, to torba/plecak należy do kategorii must have. Bo gdzie indziej wrzucić ręcznik i ubrania na zmianę? Gdzie schować pomaratońskie M&Msy i sto miliardów biegowych przydasiów? Otóż to. W sportowej torbie! Jeszcze fajniejsze, niż takie zwykłe, są takie z osobną przegródką na buty. Przydaje się, kiedy te, w których się biegło, są mokre i fu.

O, taka na przykład, jak moja.
źródło: bazarek.pl

GADŻETY BIEGOWE
Tu pole do popisu jest największe. Zaczyna się od sznurówek ze specjalnymi zgrubieniami zapobiegającymi przesuwaniu. Oprócz tego: nakładki antypoślizgowe, odblaski, diody, kamizelki, bidony, pasy, plecaki, bukłaki, biżuteria, bransoletki ICE, opaski, okulary, czołówki, buffy, czapeczki, rękawiczki, opaski na telefon, pasy do numerów startowych, wieszaki na medale... No lista nie ma końca. A wszystko takie piękne, że szkoda słów!

źródło: bizuteriasportowa.sklep7.pl

BUTY!
To chyba najdroższy i najbardziej skomplikowany z prezentów na mojej liście. Bo żeby trafić z butami, trzeba wiedzieć, jakie obdarowywana osoba chciałaby dostać. I znać rozmiar. I właściwie wiedzieć wszystko, co tylko można o czyichś butowych preferencjach wiedzieć. Ale buty to jest COŚ.

Absolutnie kosmiczne marzenie w absurdalnie wysokiej cenie.
To nic. Poczekam jakieś dziesięć lat na przeceny...
źródło: adidas.pl

Co ja chciałabym dostać? Najlepiej wszystko, o czym pisałam i jeszcze troszkę więcej!
A was co ucieszyłoby najbardziej?

17 lis 2014

Quo vadis Małgo, czyli wiosna z perspektywy jesieni

Wierzcie lub nie, ale nadszedł ten czas, kiedy powoli zaczynam mieć dość bezczynności i udawania, że aktywnie wypoczywam po niezmieeernie trudnym i obfitującym w starty sezonie. Eeehm. Zdecydowanie taki nie był, ale to nie znaczy, że nie potrzebowałam odpoczynku.
Tak czy siak, odpoczywa się super, super też zgrubłam, no jakoś tak wyszło... Ale ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego. Coś, jakbym zaczynała potrzebować jakiegoś planu, celu, w stronę którego bym zmierzała, nie wiem, może to dlatego, że wszyscy dookoła snują plany. I stęskniłam się za biegami z narastającym tempem. Też.
Usiadłam więc wczoraj późnym wieczorkiem (choć powinnam była się uczyć) i zaczęłam dumać nad swoją przyszłością. Było bardzo poważnie, refleksyjnie, a introspekcja stała się moim drugim imieniem. No okej, w sumie to nie musiałam się jakoś ekstremalnie wysilać, żeby stwierdzić, czego chcę.

źródło: Pinterest

O ile na początku przygody z bieganiem byłam w jakimś super ekstra transie, zachłyśnięta nowym, ciekawym światem biegów ulicznych i chciałam startować we wszystkim, co tylko udało się wepchnąć w kalendarz, to teraz moje podejście do sprawy jest totalnie odwrotne. Stałam się startową minimalistką. Wolę porządnie przygotować się do jednego, dwóch biegów i móc dać z siebie wszystko, niż latać co tydzień i wypruwać żyły bez efektów. Bo u mnie taka strategia nie daje żadnych efektów.
I tak oto wiosna 2014 minęła mi pod znakiem Półmaratonu Marzanny i Cracovia Maraton. Jesienią załapałam się na trzy biegi - Życiową Dziesiątkę w Krynicy, Silesia Marathon i Cracovia Półmaraton Królewski.



Teraz jestem stuprocentowo przekonana, że chcę, żeby wiosna 2015 była tak bardzo super, jak końcówka tego roku! I dlatego będzie wyglądała bardzo podobnie. Póki co biorę pod uwagę trzy biegi na trzech różnych dystansach, choć równocześnie wiem, że pewnego dnia może mi coś się w główce poprzestawiać i coś tam dorzucę pod wpływem impulsu.

A więc! Panie i Panowie!
<fanfary, rozsuwa się kurtyna>

22 MARCA - XII Półmaraton Marzanny
19 KWIETNIA - 14 Cracovia Maraton
9 MAJA - XIII Międzynarodowy Bieg Skawiński

Chyba łatwo się domyślić, że przygotowania będą koncentrowały się na maratonie. Połówka posłuży za start kontrolny, który ostatecznie zweryfikuje, jakie owoce przyniósł trening i pomoże podjąć decyzję odnośnie strefy startowej, a dziesiątkę chapnę na deser. Skoro już będę wytrenowana, może uda się ubiec coś ciekawego.

Rzecz jasna przez całą zimę będę pamiętać o stabilkach i rozciąganiu, będę grzecznie machać nogami, plankować, uczyć się równo rozkładać ciężar ciała na stopach i robić wszystko, co ma pomóc mi być niezniszczalną mega Małgą z maczetą.
Teraz pozostaje miła część roku zwana "tworzeniem planu treningowego", a potem do pracy rodacy!

źródło: Pinterest

A wy macie już jakieś plany czy póki co cieszycie się nieskończoną wolnością?

13 lis 2014

Małga w kuchni. Odcinek 1 - Granatowe czekoladki na czarną godzinę

Jej! Nastała ble pogoda i coraz trudniej jest wstawać i lecieć na trening z uśmiechem na twarzy.
No dobra, wczesne wstawanie chyba nigdy nie jest łatwe, ale teraz robi się ekstremalnie ciężkie.
Mimo to nie odpuszczamy, okej?

Kiepska pogoda sprzyja mułom i wzrostowi poziomu nieszczęścia, który najchętniej zagłuszyłoby się paczką czipsiorów i dwoma batonikami. I może jeszcze jakimiś pudrowymi cukiereczkami i (skoro już jest się w Krakowie...) opakowaniem Kasztanków. Pycha.
No ale moment. Wszyscy mówią, że jedzenie hurtowych ilości kupowanych słodyczy nie jest dobrym rozwiązaniem problemu i ludzie w jakiś przedziwny sposób mogą zgrubnąć od takich pyszności.
Dzisiejszy post będzie w sam raz dla tych, którzy mają ochotę na coś słodkiego i chcieliby sami zadecydować o tym, ile cukru zjedzą. Oto i! Serwuję świeżutki przepis na granatowe czekoladki!

MNIAM!
Przygotowanie ich zajmuje raptem chwilkę, a przyjemność trwa na wieki!

Co jest potrzebne do porcji, która wystarczy dla czterech osób na ponad dwa dni?
duży granat (można kupić za 3 złote z groszami)
czekolada
garść suszonej żurawiny
odrobinka sezamu do posypania


Ja użyłam mieszanki gorzkiej i mlecznej czekolady, bo miałam wątpliwości, czy sama gorzka roztopi się na tyle, żeby wszystko dało się połączyć. Udało się super, ale następnym razem użyję samej gorzkiej, a potem pokombinuję, czym zastąpić czekoladę.

Plan działania jest taki:
  1. Wydostać ziarenka z granatu (TUTAJ mądry pan pokazuje, jak robić to profesjonalnie. Zabawne, jakie to proste!).
  2. Roztopić czekoladę w miseczce ustawionej na garnku z gorącą wodą (można dodać odrobinę mleka, ja wlałam na oko dwie łyżki sojowego).
  3. Wrzucić do pięknej, kremowej czekolady żurawinę i ziarenka, wymieszać dokładnie, tak, żeby czekolada w miarę równo wszystko połączyła.
  4. Wykładać na blaszkę/papier do wypieków/folię aluminiową, mniej więcej po łyżeczce masy, tak, żeby powstały w miarę zwarte kulki, które nie rozsypią się, kiedy czekolada stwardnieje.
  5. Posypać sezamem.
  6. Wrzucić do lodówki i cierpieć przez około godzinę w oczekiwaniu na najpyszniejsze słodycze świata!

Słodycz czekolady doskonale uzupełnia się z orzeźwiającym smakiem granatu, tworząc niepowtarzalne połączenie. Do tego dobrze pamiętać o tym, że granat jest znany ze swoich dobroczynnych właściwości. Mówi się, że zapobiega chorobom układu krążenia, hamuje rozwój stanów zapalnych, a nawet zapobiega nowotworom. A do tego jeszcze fajnie chrupie.
Ze składników, których użyłam, wyszło mi 21 czekoladek, na każdą przypada średnio 59 kalorii, czyli równocześnie dużo i mało. Dużo, bo dla jednej czekoladki trzeba biec kilka minut. Mało, bo nikt nie zjada wszystkich czekoladek na raz. Jedna albo dwie takie wystarczają w zupełności!

Polecam, Małga!

11 lis 2014

Liebster Award

I oto stało się. Zostałam nominowana przez Anię Abakercję do kolejnej odsłony Liebster Award. Powinnam odpowiedzieć na zadanych mi jedenaście pytań i zaprosić do zabawy kolejnych jedenastu blogerów.
Do dzieła!

Czy lubiłaś/łeś wuef w szkole?
Jakie masz wspomnienia związane z lekcjami wychowania fizycznego?
Tak, lubiłam wuef!
I tutaj będzie zaskoczenie - chodziłam do szkoły na wsi na końcu świata, gdzie tynk obsypywał się z sufitu, jeśli podbiło się piłkę za wysoko, a jak kiedyś zjechałam "do siadu" po drewnianej osłonie na grzejniki, to wbiłam sobie pięciocentymetrową drzazgę. Na każdych zajęciach graliśmy w siatkówkę, kosza albo piłkę ręczną, raz do roku wybieraliśmy się na mordercze kółka dookoła stadionu. Dlatego, że nie było innych możliwości. Brzmi koszmarnie? Może, jeśli oczekuje się cudów od lekcji, która jest najmniej ceniona ze wszystkich. (tu powinnam się rozpisać na temat absurdalnych oczekiwań uczniów w stosunku do możliwości finansowych polskiego szkolnictwa i ich zaangażowania w lekcje, ale tego nie zrobię, może innym razem). Wuef lubiłam, bo to była wolna chwila, kiedy można było wyładować energię, zrobić przerwę od myślenia. A jako że większość dziewczyn miała podobne nastawienie, dobrze się bawiłyśmy chociaż bieda taaaaaak piszczała w naszej szkole.
Co najczęściej jesz na kolację i dlaczego akurat to?
Hm. Jeszcze do niedawna praktycznie zawsze na kolację jadłam kanapkę z "czymś". Teraz, od kilku tygodni staram się ograniczać gluten, więc moje kolacje zaczęły się zmieniać. <przeglądam moje tygodniowe plany jedzenia stworzone na potrzebę stworzenia listy zakupów> Często pada na jajecznicę albo sałatkę "sałatapomidorpaprykafavitaalbokurczak" i wafelki ryżowe. W sumie całkiem tanie i dobre rzeczy. Taka sałatka wystarcza na co najmniej dwa dni, więc super wpasowuje się w studencki budżet.


Czy w Twojej rodzinie i wśród Twoich znajomych zdrowy styl życia jest normą, czy wyróżniasz się pod tym względem?
Zacznę od rodziny. Tutaj troszkę się wyróżniam. Powiedziałabym, że oprócz mojej mamy, tak naprawdę nikt nie dba za bardzo o "zdrowy styl życia". Tata i brat są typowymi przykładami ludzi, którzy mogą zjeść pieczonego prosiaka, tort lodowy, popić colą i nie przytyć ani grama. 
Znajomi? Myślę, że chyba w przypadku każdego tak jest. Zaczyna się ze starymi znajomymi, którzy z czasem powoli znikają (oprócz tych naprawdziwszych), wypierani nowymi, którzy pasują do naszego stylu życia. Czyli mam coraz więcej biegających znajomych, spośród których zdecydowanie się nie wyróżniam. Nawet na mieszkaniu. Jest nas cztery. Dwie trenują piłkę ręczną, a dwie biegają. I jest pięknie!
Wolisz treningi z kimś, w grupie czy w samotności?
Chyba w samotności, ale to dlatego, że nigdy nie miałam możliwości trenowania z kimś innym, z kim byłabym na podobnym poziomie. Albo są to osoby zdecydowanie szybsze (i nie mogę z nimi biegać, żeby nie czuć się okropnym spowalniaczem), albo wolniejsze, które mimo iż naprawdę lubię z nimi biegać, nie chcą ze mną zbyt często biegać, bo pewnie myślą dokładnie tak, jak ja, kiedy biegam z kimś szybszym. Próbowałam biegać z Night Runnersami (jeszcze kiedyś tam wpadnę w odwiedziny), ale troszkę zaczęła mnie męczyć atmosfera.

Co to znaczy według Ciebie prowadzić zdrowy styl życia? Jakie elementy wchodzą w skład Twojej definicji zdrowego stylu życia?

źródło: Pinterest
Zdrowy styl życia według mnie to wszystko, co zapewnia równowagę. Zdrowie ciała i umysłu. Chodzi mi o normalne podejście do jedzenia, ruchu, obowiązków codziennych i wszystkiego, co nas kształtuje. 
Innymi słowy:
- Biegam regularnie, ale nie pozwalam, żeby bieganie stało się moją obsesją i było jedyną sensowną rzeczą, którą robię.
- Staram się jeść zdrowo, ale pozwalam sobie na chwile słabości i nie robię sobie wyrzutów przez rok po zjedzonym pączku. 
- Organizuję czas tak, żeby zdążyć z zadaniami i odpoczynkiem. 

RÓW NO WA GA. To według mnie słowo - klucz, jeśli mówi się o zdrowym stylu życia.



Czy pisanie bloga zmieniło Cię?
Co zmieniło się w Twoim życiu wraz z rozpoczęciem blogowania?
Hm. Myślę, że pisanie bloga nie zmieniło mnie w jakiś spektakularny sposób. Chociaż jest jedna rzecz, która mnie zmienia. Mój mini cykl To wszystko kwestia decyzji, w którym na pewno z czasem pojawi się całe mnóstwo postów, które wymuszają na mnie trzymanie się raz podjętej decyzji. Generalnie od samego początku wychodzę z założeniem, że piszę tutaj prawdę, czystą prawdę i tylko prawdę, więc nie ma wielu rzeczy, które blog może we mnie zmienić.

Nad którą częścią ciała najwięcej i/lub najchętniej pracujesz?
Najwięcej nad nogami. Bieganie to chyba w największym stopniu nogi. Ale oprócz tego uwielbiam wszystko, co ma do czynienia z mieśniami brzucha. Insane Abs, planki, ćwiczenia z kółkiem... Wiem, że prawdopodobnie nigdy nie zejdę do tak niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, żeby było widać piękne absy, ale czy to jest najważniejsze? Liczy się, że ja wiem, jakie mięśnie ze stali kryją się pod moim brzusiem. Moje bejbiczki, na które nieustannie pracuję i tylko ja wiem, jakie są naprawdę!
Do czego najtrudniej jest Ci się zmotywować? Do ćwiczeń?
Do zdrowej diety? Do rezygnacji z używek? Czy do czegoś jeszcze innego?


Heh. Dobre pytanie. Obecnie jestem człowiekiem umarłym i najtrudniej jest mi wykrzesać z siebie jakieś nieziemskie zapasy siły do wstania z łóżka po dziesięciu godzinach snu, więc nie będę wypowiadać się na temat motywacji do ćwiczeń.
Ze zdrową dietą walczę cały czas, a w szczególności ze słodyczami, które ostatnio przejmują nade mną kontrolę, kiedy tylko się pojawią. Be, niedobra Małga! 
Mam to szczęście, że nigdy nie pociągały mnie fajki i pochodzę z domu, gdzie picie alkoholu utożsamiane jest z klasą (Winko do obiadu, dobra whiskey na święta. Nie wóda pod monopolowym.). Nie muszę się więc martwić poważnymi nałogami, za co jestem bardzo sobie wdzięczna.




Jaką książkę lub książki na temat zdrowia i aktywności fizycznej możesz polecić?
W całym biegowym życiu przeczytałam tylko jedną taką książkę i w sumie to polecam ją wszystkim, których nurtuje temat diety w sporcie. "Waga startowa" Matta Fitzgeralda. Teraz zastanawiam się, czy nie poprosić Świętego Mikołaja o "Książkę kucharską dla aktywnych".
Ile czasu w tygodniu poświęcasz na aktywność fizyczną?
Szybki look na endomondo... Pominę ostatnie cztery tygodnie, które były najbardziej zakręconym czasem świata i odniosę się do wcześniejszych, które bardziej zbliżone są do normy. Jakoś plus minus siedem godzin tygodniowo.



Czy lubisz brać udział w tego typu zabawach? Dlaczego?
Trochę lubię, a trochę nie. Takie pytania zawsze zmuszają do zastanowienia się nad sobą. Ale zawsze mam problem ze znalezieniem osób, które jeszcze nie brały udziału w zabawie. Chyba jestem jeszcze za bardzo świeżynką wśród blogerów, dlatego odpuszczę sobie tym razem zmuszanie ludzi do dublowania postów.

PS Pamiętacie o biegowym świętowaniu niepodległości? Gratulacje dla wszystkich, którzy wymiatali na biegach niepodległościowych w cale Polsce! Ja prawdopodobnie znów skończę z bieganiem po zmroku między dwoma końcami oświetlonego kawałka drogi, ale warto! Bądźmy patriotami w biegowym stylu!


8 lis 2014

Bieganie jest takie ładne!

Mamy teraz mega modę na bieganie. Włączam telewizor - ktoś biegnie w reklamie i mówi, jakie to fajne. Wchodzę do kiosku - z półki uśmiechają się do mnie porno gazetki dla biegaczy. Włączam radio - puszczają biegacką audycję. Otwieram szafę...
Wiecie, co wam powiem? Naprawdę rozumiem wszystkich ludzi, którzy pod wpływem wszechobecnego hepi fit ran helfi bez chwili zastanowienia biegną do sklepu i kupują wypasione buty i luksusowe termoantycośtamjono koszulki. Bo to tak kusi! To takie ładne jest!

źródło: Absnews4

A przecież w telewizji mówią prawdę, co nie?
No to fruuu do sklepu, szybko zapisać się na pierwszy maraton za trzy tygodnie i raniutko pierwszy trening!
I tu zaczyna się problem.
Bo tak po kilku chwilach zaczyna się brzmieć jak Darth Vader. Koszulka zaczyna się robić jakaś wilgotna, włosy... No kurcze, wszystko nie teges. A jeśli pobiega się trochę w nowych butach, może okazać się, że brakuje czegoś na stopie. Może skóry, może paznokcia. A jak jest zimno, to przez przypadek można się łagodnie mówiąc posmarkać. Fu! Jakie to bieganie jest fuj i ble!

Mam takie śmieszne wrażenie, że ludzie, którzy bardzo intensywnie wierzą w to, co widzą w telewizji, w euforii zapominają, że pozostają ludźmi, bez względu na to, jaką koszulkę mają na sobie. Że muszą się pocić, żeby nie ulec samozapłonowi. Tu przypomina mi się kampania reklamowa Nike sprzed paru lat. "Run yourself ugly!" grzmiał sportowy gigant, bombardując niewinnych adresatów obrazkami przedstawiającymi powykrzywiane twarze, ubłocone buty czy (prawie że)wymiotującego gościa. Juuu! Co to? Jak to tak, takie te ludzie fe?


źródło: Theloop

I chociaż tego typu reklama w wykonaniu firmy, która (nie oszukujmy się) zdecydowanie wpisuje się w hepi fit ran helfi trend, jest równie wiarygodna, co Małga używająca słowa endorfiny, to jednak jest ciekawa. Przyciąga uwagę swoją odwagą, skupieniem na fizjologii i aspektach, które zwykle, ze względów estetycznych, są pomijane.

Wróćmy więc do naszego hipotetycznego biegacza-adepta. Co ma zrobić?
Cóż. Kiedy już zda sobie sprawę z tego, jak bardzo rzeczywistość odbiega od telewizyjnego mitu, ma przed sobą dwie drogi i super ekstra trudną decyzję do podjęcia.

Może zrezygnować i stwierdzić, że bieganie nie jest dla niego 
(Bo może rzeczywiście nie jest. Przecież nie wszyscy muszą biegać.)

ALBO

Zostać biegaczem - biegaczem, śmiać się ze stron takich jak Uglyracepics, zaakceptować mniej reprezentacyjną stronę biegania i cieszyć się nieskrępowaną wolnością!


Pozdrowienia dla wszystkich czerwonych dziubków! Z tego wszystkiego będę musiała jeszcze kiedyś pochylić się nad tematem wizerunku biegającej kobiety. Tak bardziej.

3 lis 2014

O październiku słów kilka

Pyk! Październik przemknął tak szybko, że teraz zastanawiam się, co właściwie się z nim stało. A jednak, w tym super ekstra krótkim okresie zmieściło się tyle wydarzeń, że szok. Przewożenie rzeczy do Krakowa, początek roku akademickiego, mnóstwo ludzi i dwie perełki, na których powinnam się skoncentrować na blogu. Maraton i połówka na zakończenie jesieni!

Czas na podsumowanie miesiąca!


Tak mało nie przebiegłam od naprawdę dłuuuugiego czasu. Najpierw 5 października maraton, potem pochorowałam troszkę, poszłam biegać, rozwaliłam sobie nogę i znowu była przerwa. Nie ma co. Całe osiem treningów! Skoro od biegania odpoczęłam sobie pierwszorzędnie, to teraz mogę lecieć z nowymi rzeczami i wracać do gry, żeby ładnie przetrzymać zimę i na wiosnę zabłysnąć.

Kalendarz treningów z ubiegłego miesiąca wygląda tak:



Jak widać, zabrakło też stabilek. Stąd uciekające do środka kolano i takie tam. Cieszę się, że umiem wyciągać wnioski i przynajmniej wiem, czym spowodowane są rzeczy, które bolą. Dopóki wszystko jest przewidywalne, nie ma się czym martwić!
5 października (kilk1! klik2!)  i 26 (klik!) pocisnęłam na życiówki i myślę, że w kwestii PR-ek już w tym roku nic się nie zmieni, więc mogę się pochwalić. W tym sezonie każdy start kończył się nowym pucharkiem! Wiem, że nie zawsze się tak udaje, więc tym mocniej się z tego cieszę!

Coś zauważam ostatnio, że zazwyczaj jestem jedyną śmiejącą się osobą na zdjęciach.
Ludzie, co z wami! Co tak smutno!?


Początek listopada oznacza konkretny start aktywnego odpoczynku po jesieni i przygotowań pod wiosnę. Wracają więc stabilki na całego, zaprzyjaźniam się z podbiegami i wszystkim, o czym już pisałam (klik...). Przy okazji coraz częściej zaczynam myśleć o zimie (wcale nie o świętach, wcale nie o świętach, wca...) i bieganiu w lesie po śniegu. Będzie ciekawie!

PS Przepraszam za zniknięte komentarze. Eksperymentowanie z Google+ to nie był dobry pomysł.

1 lis 2014

Październik w słowach: (nie) zwykły dzień

I tak oto końca dobiega PAŹDZIERNIK W SŁOWACH. Paradoksalnie kończymy serią zdjęć, przedstawiającą (nie)zwykły dzień. W moim przypadku to relacja ze środy. Środy, która okazała się dniem nieostrych zdjęć, o czym przekonałam się niestety dopiero dzisiaj.
Jesteście ciekawi, jak wygląda mój piękny dzień? No pewnie! Szykujcie się więc na serię kiepskich zdjęć i lecimy z koksem!

Skoro o koksie mowa, to mój dzień zaczął się tuż po szóstej rano. Kokszeniem właśnie. Hell yeah -stabilki rządzą!
Potem szybka wyprawa do sklepu po brakujące rzeczy i zabrałam się za tworzenie najlepszego śniadania od jakiegoś czasu. Pankejki z cynamonem i skórką pomarańczową. Nie wiadomo dlaczego, przez cały dzień śpiewałam świąteczne piosenki...




W trakcie jedzenia (bardzo niepedagogiczne zachowanie, nie róbcie tak nigdy!) rozpaczliwie czytałam ostatnie pięćdziesiąt stron lektury na zajęcia z literatury szwedzkiej XX wieku. Farmor och Vår Herre. Podobno istnieje naprawdę dobre polskie tłumaczenie.




Zdążyłam przeczytać. Poleciałam więc szybciutko na szwedzki i literaturę. Środy są dobre, bo mamy tylko te dwa zajęcia. Efekt? Masa chaotycznych notatek i wyjątkowo ciekawa analiza powieści! Tak na serio serio!




Potem fruuu z powrotem na mieszkanie i szybki obiad. Nóżka z zamrażarki (tatuś pakował w folijkę, więc grzechem byłoby nie zjeść!), ziemniaki i fasolka szparagowa. Do tego obowiązkowo kubek soku z buraków (nie ma co, ratuję się przed anemiami i całą resztą)




I wieczorny trening. We mgle. Przy niespełna dwóch stopniach. Wiecie, jak fajnie się biegło? Aż wplotłam w planowane lekkie hopsanie kilka szybkich, trzydziestosekundowych odcinków. (Aczkolwiek ta nieoświetlona część ścieżki przy błoniach jest naprawdę straszna, kiedy nie widać dalej, niż na odległość dwóch metrów)




I cóż... Czyżby wodoodporny tusz nie radził sobie z mgłą? A może to smok mnie zaatakował? Kwaśne deszcze?
Dobrze, że było ciemno i nikt nie widział, że zmieniłam się w niezmiernie łaciatą pandę. Chociaż zdjęcie nie pokazuje tego AŻ tak bardzo.




Potem szybka kolacja i padłam nieżywa. Po dwóch dniach w końcu mogłam się odrobinkę wyspać.

KONIEC!

Tu chciałam podziękować Różowej Klarze za możliwość wzięcia udziału w tym ciekawym projekcie. Było iście maczetowo :)


A tutaj poprzednie moje posty z serii:
  1. Jestem sobą + odkrycie kulinarne
  2. Radość
  3. Motywacja


26 paź 2014

Cracovia Półmaraton Królewski!

Siedzę sobie i czekam, aż gofry, które robimy na mieszkaniu w ramach mini niedzielnego party, się upieką. Przy okazji myślę o tym, co powinnam napisać o dzisiejszym biegu? Że był pełen niespodzianek? Na pewno tak. Miłych? To już inna sprawa.

Foto: facebook - strona połówki
Zacznijmy od tego, że okropnie nie chciało mi się biec. Ale fakt, że byłam już zapisana, nie biegłam w tym sezonie żadnej połówki i to miał być pierwszy Cracovia Półmaraton Królewski ever przekonały mnie. Miałam pobiec na luzie, żeby po prostu zakończyć ten sezon i nie zmarnować 20 złotych, które wydałam na pakiet.
Ten weekend był ekstremalnie ciężki i zaczął się od tego, że w piątek około południa odebrałam pakiet startowy. Pogadałam troszkę z miłymi ludźmi z biura zawodów, podpisałam papierki i  dostałam koszulkę, fafnastą kamizelkę z milionami znaczków PZU i zestaw ulotek w takim śmiesznym wokoplecaczku. Nawet cool. Przy okazji kupiłam sobie na kiedyś na spróbowanie dwa żele Squeezy - malinowy i brzoskwiniowy i...
No tak. Odebrałam zniżkę na następną edycję CM, którą zamierzam (na chwilę obecną) zaszczycić moją obecnością.






Zaraz potem wróciłam na 24 godziny do domu i w sobotni wieczór z powrotem pojawiłam się w Krakowie. Nie mogłam się powstrzymać i wpadłam po drodze na rynek, żeby sprawdzić, co jak wygląda. Wyglądało.



Mniej więcej półtorej godziny po tym zdjęciu byłam już u koleżanek na mini imprezce. Błąd, powiecie. Na szczęście nie, bo z powrotem byłam akurat na czas, żeby, uwzględniając wygraną w zmianie czasu godzinę, wyspać się :) Chociaż przyznam, że jadłam i piłam rzeczy, których raczej unika się przed biegami... Nevermind. To taka rada na przyszłość - jeśli będziecie rozsądni, to nawet takie dziwne przygody nie będą przeszkodą w trakcie biegu!
Ustawiłam dwa budziki ( w razie gdyby któryś nie zadzwonił), zgasły światła i po kilku godzinach powinny powitać mnie milutkie promienie słońca towarzyszące chłodnemu, ale ładnemu porankowi, który obiecywały google. Nie, nie spodziewałam się, że kiedy wyjrzę przez okno, nie zobaczę kompletnie nic. Mgła była tak gęsta, że z trudem dawało się zauważyć szkołę, koło której mieszkamy.
A najzabawniejsze, że nic nie wskazywało na to, żeby w ciągu trzech godzin miało się cudownie przejaśnić. Wypełzłam więc siłą woli spod kołdry i zebrałam wszystkie klamoty, bla bla bla, po czym wybyłam w drogę na rynek, skąd mieliśmy wystartować. I w tym momencie kończą się moje super ekstra zdjęcia a'la relacja na żywo. Godzinę, którą miałam w zapasie spędziłam w kolejce do toi toia i komponując własną koszulkę z PZU! Ach, odezwała się we mnie artystyczna dusza!


I teraz muszę się przyznać.
Troszkę oszukiwałam, mówiąc, że zamierzałam pobiec całkiem na luzie.
Tak odrobinkę oszukiwałam, bo któregoś dnia stwierdziłam, że jeśli (wiedząc, że stać mnie na więcej) poddam się bez walki, to to będzie zmarnowany bieg. Bezsensowny. I będę żałowała, że nie wykorzystałam szansy na coś niezwykłego - poprawienie życiówki na 10, 21.097 i 42.195 kilosików. Brzmi kusząco, co nie?
Tym razem bieg zapamiętałam dość szczegółowo. A przynajmniej pierwszą połowę.
Plan był taki - staram się biec w granicach 5:10, ewentualnie 5:15, do 20 góra. Jeśli uda się dotrzeć do mety choćby minimalnie poniżej 1:50, to będzie super. Jeśli się nie da, to dobrze by było, gdyby choć odrobinkę zabrać z dotychczasowej PRki 1:57:cośtam.
Chciałam pobiec za balonikami, żeby nie musieć przejmować się kontrolowaniem tempa, ale gdzieee tam! Baloniki widziałam tyllko z oddali, bo ścisk przed startem był tak wielki, że nie dało się przepchać, nie rozdeptując innych ludzi na miazgę.
Pierwsze cztery kilometry były rozpaczliwą próbą dogonienia zająców. Szkoda, że bezskuteczną. Potem się poddałam i postanowiłam biec na własną rękę, podejrzewając, że dalsze pędzenie mogłoby się na mnie okropnie zemścić w końcówce. Różnie mi to wychodziło, ale ciągle miałam odrobinę zapasu. Wszystko było super. Nogi ładnie mnie niosły, udawało mi się znajdować miejsca, gdzie mogłam przesmykiwać się miedzy wolniej biegnącymi ludźmi, przybijałam piątki dzieciaczkom i takie tam.



Do mniej więcej 10,5 kilometra. Nagle poczułam się dziwnie, jakby niespodziewanie miało mi zacząć kapać z nosa. Zdarza się, szczególnie jeśli jest zimno i się biegnie. Usłyszałam, że ktoś krzyczy "Dajesz Małga, dajesz!" (Mateusz?) i wytarłam nos wierzchem dłoni, żeby nie robić kompletnej wiochy. I to była najstraszniejsza chwila ze wszystkich biegów, bo na ręce została mi smuga krwi.
Super, co?
Totalna panika, zatrzymałam się na chwilę, żeby poczekać, aż nos przestanie mnie sabotować i po chwili ruszyłam. Niepewnie, dalej z chusteczkami przyciśniętymi do nosa i spuszczoną głową. Nie potrafię teraz opisać, co wtedy czułam, ale pamiętam, że byłam naprawdę bliska płaczu. Bo jeszcze nigdy nie zeszłam z trasy, nigdy nie działo się nic złego. Nie mogłam zrezygnować z tego akurat biegu! Na szczęście po jakichś dwóch - trzech minutach było po dramacie. Wiem na 90%, że to nie był efekt tego, że pocisnęłam zbyt mocno, albo coś, bo od kilku dni chodzę z chusteczkami pod ręką. Nie spodziewałam się tylko, że mój organizm będzie taki ble i zdenerwuje mnie w trakcie biegu.
I tu zaczyna się druga połowa biegu, kiedy boję się biec szybciej, niż najwolniejsze zakładane tempo i z uporem maniaka trę nos co kilkanaście sekund, żeby upewnić się, że wszystko jest okej.
Do mety dotarłam pięć minut szybciej, niż poprzednim razem - 1:52:02.


Czy tylko mnie rozczarował ten medal? Na obrazku wyglądał... ee... Lepiej?

Wzięłam wodę, folijkę i zaczęłam błądzić w złotym tłumie z myślą, że jestem zadowolona i wiem, że mogłoby być lepiej. To było bardzo przyjemne. Takie odprężenie - ostatni start, nowa życiówka...
Szybko ubrałam, co miałam, wliczając czapkę i rękawiczki i pognałam na obiad, który przygotowała moja współlokatorka ze swoim chłopakiem.
Teraz siedzę, gofra już dawno zjadłam i... Znów jestem głodna.
Co mogę powiedzieć tak w ramach podsumowania? Nawet gdyby nie złe wydarzenie na trasie, nie pobiegłabym prawdopodobnie poniżej 1:50. Zwyczajnie nie starczyłoby mi sił i determinacji. Więc żeby nikt nie myślał, że bluzganie krwią na prawo i lewo to moja ładna wymówka!
A co oznacza ostatni bieg? Początek realizacji "planów na najbliższe miesiące" :D

Koniec nudzenia!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...