7 paź 2014

Takie cuda tylko w Katowicach, czyli Silesia Marathon part 2

Iiii, uwaga, nadszedł czas na opowieść o tym, co tygryski męczy najbardziej, czyli biegu. Indżoj!

Po czym poznać, że w okolicy odbywa się maraton? Po stężeniu Bengaya w powietrzu.                  (da bum tssss)

AKT 3 - NA ILE KM TEN MARATON?

Czy mogę powiedzieć, że pogoda była idealna? Pogoda była idealna. Chociaż poranek był bardzo mglisty, a Katowice jakieś takie zaspane i smutne.

Takie właśnie były


Tradycyjnie na śniadanie wsunęłam kanapki z dżemem, zebrałam klamoty i ruszyłam w drogę. I wiecie co? Dotarłam na miejsce bez problemu. Start i meta mieściły się w okolicy Silesia City Center, co było fenomenalnym pomysłem. Rano można było schować się przed zimnem i na spokojnie przygotować się do biegu, a po południu pójść coś przekąsić. Depozyty i szatnie ustawiono na terenie podziemnego parkingu. Zdjęcie, które tam zrobiłam, jest bardzo biedne, ale wrzucam, bo pokazuje atmosferę. Mhrrroczno, chłodno, Śląsk, kopalnie, prawie jak w "Kosogłosie", hę?



Ale dosyć przynudzania. Do rzeczy. Pół godziny przed biegiem dla psychicznego spokoju Stoperan, żel w dłoń, Garmin szuka GPSa, a ja próbuję odnaleźć się w tłumie.
Wystartowałam niemalże przytulona do pana z balonikiem na 4:15, myśląc, że to dobre miejsce, żeby zacząć, a jak się sprawy potoczą później, to inna sprawa. Dobry wybór.
RUSZAMY!

foto: internety gdzieś...


Pierwszy kilometr spędziłam, rozplątując słuchawki. Nie przygotowałam ich od razu, bo myślałam, że na początku nie będzie nudno, że znajdzie się ktoś, kto ma tyle energii, że pożartuje chociaż chwilkę. Nie było chętnych. Kliknęłam więc mojego Harrego i nagle...
PUFFFFF!

Zrobiło się pięć kilometrów.
Większa część biegu w mojej głowie to takie właśnie pufffffy, urywki wspomnień, jakieś obrazki, kibicująca grupka staruszków, mały dzieciaczek, który pomachał do mnie z okna, bo chyba nikt inny go nie zauważył. Zwykle niewiele pamiętam, więc tym razem też nie będę w stanie opisać biegu kilometr po kilometrze i myślę, że to dobrze, bo oznacza, że nie zrobiłam jakichś strasznych błędów, które by się na mnie mściły. 
Od dziesiątego kilometra co pięć delektowałam się połową tropikalnego żelu, na każdym wodopoju brałam wodę. Picie na trasie to dla mnie absolutna świętość i najbardziej na świecie boję się, że nie będę w stanie biec normalnie z powodu pragnienia. Dlatego już drugi raz na maratonie dołożyłam do swojej nieistniejącej wagi startowej dodatkowe pół kilo izotoniku. Na wszelki wypadek.

foto: Onet

Biegłam więc sobie radośnie, bez większych załamań, kryzysów i tragedii. Kiedy coś zaczynało boleć, rozglądałam się dookoła i mówiłam sobie w myślach rzeczy, które chyba coś w sobie mają.

Serio, boli cię (tu coś wstawić)? Popatrz na nich, na wszystkich dookoła. Myślisz, że ich nie boli?

Potem chwilka na przypomnienie sobie, że tym razem biegnę dla mojej familji, która kibicowała mi z domu, po czym koncentrowałam się na audiobooku i biegłam dalej.

Nudy, co?
Powinnam teraz powiedzieć, że maraton jest nudny, bo co to tak, ciągle drogą biec przez pół dnia. Ale ten nie był!
Totalnie nie znam Śląska i za każdym razem, kiedy przebiegaliśmy koło jakiegoś kopalniowego czegoś, miałam zajęcie na dobrych kilka chwil i mało brakowało, a ukręciłaby mi się głowa. Szczyt ciekawości osiągnęłam, kiedy jakoś w okolicach 27 kilometra wbiegliśmy na osiedle Nikiszowiec.

foto: Śląski Urząd Marszałkowski
Czy ta uliczka nie jest jedną z najbardziej urokliwych uliczek świata? Jeszcze lepiej, że naprawdę dużą część trasy poprowadzono tak, że biegliśmy wzdłuż jakichś lasków albo (pod koniec) przez park. Wiecie, Małga, bieganie na wsi... Lubię zieleń.
Okej. Wracamy do biegu.

Kiedy zaczęliśmy zbliżać się do 35 kilometra, napięcie zaczęło rosnąć. Ściana, płacze, jęki i "byłoby dobrze, gdyby po 35 kilometrze nie zrobiło się tak źle...". Szczerze? Było okej. Czułam się już nieco słabsza, niż przy starcie, ale nie było źle. Możliwe, że system żelowania co pięć kilometrów sprawdza się u mnie. Jedynie 39 kilometr zdawał się ciągnąć w nieeeeeeeskończoność. Zmęczenie dawało o sobie znać, szczególnie dlatego, że profil trasy powinien wyglądać jak sinusoida. Lecieliśmy na zbite ryje pod górę, żeby chwilkę później zbiec kawałeczek i powtórzyć wszystko jeszcze 203238762532987 razy.
Ale! Kiedy zobaczyłam Spodek... Spróbujcie sobie wyobrazić to uczucie.
A ta meta, to przed biegiem nie wydawała się aż taka fajna!


Przeszłam kawałek, potem usiadłam i troszkę sobie popłakałam. Odrobinkę.
I nigdy nie czułam się taka dumna z siebie, bo w końcu pierwszy raz przebiegłam maraton tak na serio, nie przechodziłam do marszu, kiedy było źle. Bo właściwie nie było źle.
I takie tam... Życiówka... Lubię życiówki, wiecie. Nawet jeśli biegnę dla przyjemności.

Potem już tylko przyjemności. Troszkę telefonów, troszkę tego, tamtego, niespodziewane spotkanie i jak zwykle fenomenalne M&Msy nagrodowe.


I wiecie, co wam powiem?
Trenujcie pięknie i biegajcie tak, żebyście zawsze byli z siebie zadowoleni, nawet jeśli wcale nie trenowaliście. Tak, jak ja z siebie w niedzielę. Bo to było naprawdę piękne! Maraton to wredna świnia, po której wszystkiego można się spodziewać. Ale prosiaczki są naprawdę fajne.
Wiecie. Metafornie powiedziane.

10 komentarzy:

  1. gratuluję!

    nie mogę się już doczekać swojego pierwszego maratonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki :D O tak, pierwszy maraton zostaje w pamięci chyba na zawsze!

      Usuń
  2. Pięknie to opisałaś !
    Gratulację !
    Takie relacje bardzo mnie motywują i marzy mi się taki maraton - może w przyszłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry trening, trochę wytrwałości i debiut będzie pierwsza klasa! Będę trzymać kciuki.

      Usuń
  3. Fenomenalna relacja! A wiem co mówię, bo też biegłam na 4:15 i nawet dzieciaczka z okna pamiętam;-D I tak mi się jakoś wydawało podczas biegu, że tę koszulkę, to gdzieś już widziałam, ale dopiero teraz poznałam, że ty to ty! Bloga podczytuję od pewnego czasu, bo fajnie piszesz, no i też biegam po NH, ale bez maczety;-) Dominika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeej! Wielkie pozdrowienia w takim razie i mam nadzieję, że nie rozdeptałyśmy się po drodze, bo z kilkoma osobami się rozdeptałam! Cieszę się, że wpadasz tu czasami, to okropnie miłe!

      Usuń
    2. Mnie nikt nie deptał;-) To był mój pierwszy maraton i przebiegłam go na takim endorfinowym szale, że też mam nadzieję, że nikomu nie zawadzałam, bo mnie niosło;-D No pomijając podbieg coś koło 39 chyba - to był Mordor...

      Usuń
  4. Widzisz Małga.. coś w tym jest. Ostatnio tak sobie myślałam o swoim pierwszym maratonie w przyszłości i.. chciałabym go właśnie przebiec w mieście którego nie znam. Tak by, móc oderwać myśli od tego, że mnie coś boli i potraktować bieg jako zwiedzanie i myślę, że.. to chyba nie jest zły pomysł :)

    Brawa dla Ciebie! Ogromny szacun! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba nawet dobry pomysł, choć coś w głowie podpowiada mi ciągle, że w Krakowie (jeśli nie ma zmienianej awaryjnie trasy i pustynnej pogody) też musi być super...
      Tak że no. Będę z niecierpliwością czekać na twój typ na pierwszy maratonek :D

      Usuń
    2. A ja ze swojej strony mogę tylko potwierdzić: na Silesia Marathon km mijały ekspresowo, bo za każdym zakrętem było coś nowego, a już na Półmaratonie Marzanny hmm... Kraków trochę już poznałam przez te 4 lata studiów i cały czas wiedziałam gdzie jestem, gdzie za chwilę będę i co mnie tam czeka. A jak przychodzi cięższy moment, to czasem lepiej nie wiedzieć, że za chwilę może być gorzej...;-) Dominika

      Usuń

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...