27 lis 2014

Kino biegackie - Święty Ralph

Kiedy zastanawiałam się, od czego by zacząć wpis na temat filmu, który ostatnio obejrzałam, myślałam, że stwierdzę, że to lekka, niewinna przyjemność, na jaką warto sobie czasem pozwolić i że (biorąc pod uwagę ilość górnolotnych i absolutnie nieziemskich filmów o bieganiu, które powstają) prawdopodobnie mało kto go zna, a już na pewno nie pojawia się w listach najlepszych filmów o bieganiu.
Otóż, myliłam się.
Ludzie z Competitor Running sklecili listę The 25 greatest running movies ever i moja perełka wylądowała na 17 miejscu. No nie spodziewałabym się.

A cóż to za film?

Święty Ralph. Kanadyjski, z 2004 roku, sklecony przez Michaela McGowana, Adam Butcher w roli głównej. Trochę dramat, a trochę komedia.

źródło: Festiwalbiegowy

A cóż to za historia?

Nastoletni Ralph Walker uczy się w prywatnej, katolickiej szkole. Nie świeci jednak przykładem (a już na pewno nie w kwestii czystości), przez co (za karę) musi uczestniczyć w treningach szkolnej drużyny biegowej. Pozbawiony ojca, który zginął na wojnie, ma tylko matkę, która na stałe przebywa w szpitalu, ciężko chora.
Kiedy kobieta zapada w śpiączkę, Ralph w wyniku upadku doznaje objawienia. Jest pewien, że wygranie zbliżającej się 53 edycji Maratonu Bostońskiego będzie cudem, którego matka potrzebuje, by przeżyć.
Ale czy czternastolatek może konkurować z dorosłymi biegaczami? Jak w ciągu kilku miesięcy zrealizować plan od zera do zwycięzcy? I w jaki sposób Ralph ma doprowadzić do cudu, skoro niezbędne jest wypełnienie trzech podstawowych warunków, którymi są wiara, czystość i modlitwa?

screen z filmu


Co podoba mi się w filmie?

  • sposób gry Adama Butchera, który spisał się na medal w tej roli!
  • super humor i dystans do biegania
  • dostarcza wielu przełomowych instrukcji dla maratończyków autorstwa niejakiego Dennisa Longboat'a 
  • pokazuje, że ludzie, którzy wydają się zupełnie zwykli, mogą mieć naprawdę niezwykłe sekrety
  • i przede wszystkim - udowadnia, że determinacja i ciężka praca potrafią przynosić takie efekty, że się w głowie nie mieści!


screen z filmu


Czy polecam?

Tak mniej więcej na 100%. To jeden z tych filmów, które oglądam z gigantyczną przyjemnością i chętnie do nich wracam. Święty Ralph przypomina nieco filmy, które lecą w tv, kiedy w trakcie świąt odwiedza się rodzinę, ale to wcale nie jest jego wada. W lekki, przystępny sposób porusza wbrew pozorom trudne tematy dorastania, choroby, konkurencji i stosunku do religii. Taki ekstremalny mix w uroczym połączeniu.
Tak. Polecam.

22 lis 2014

Retyświęta! Co na prezent?

Zaczyna się! Choinki, gwiazdeczki, Last Christmas. Czas pisania listów do świętego Mikołaja i zostawania pomocnikiem czerwonego kapturka.


Nie wiem, na ile się ze mną zgodzicie, ale biegacze tak naprawdę są łatwi w obsłudze, jeśli chodzi o prezenty. Wystarczy drobiazg związany ze sportową pasją, żeby w oczach pojawiły się wszystkie iskierki świata.
Właśnie teraz jestem na etapie tworzenia mojego listu, którego realizacja z założenia miałaby sprawić mi przyjemność, a równocześnie nie wykończyć finansowo świętego. Przy okazji postanowiłam stworzyć listę pięknych rzeczy, które mogą ucieszyć biegacza, może kogoś to zainspiruje.

Lecimy po kolei!


KSIĄŻKA O BIEGANIU
Najprostsza opcja i niewymagająca wielkich nakładów finansowych. Moda na bieganie sprawiła, że obecnie na sklepowych półkach możemy znaleźć naprawdę duży wachlarz biegowych pozycji.
źródło: ergo-sklep.pl
ODŻYWKI
Jeśli ktoś korzysta z izotoników, żeli energetycznych albo odżywek białkowych, to nowa dostawa pyszności ulubionej firmy z pewnością jest dobrym pomysłem! 

źródło: ergo-sklep.pl
KOSMETYKI
Biegacze też chcą być piękni :) Specjalne kremy, które uchronią skórę biegacza przed mrozem, pomadka, sól do kąpieli.
źródło: norafsport.pl

SKARPETKI!
Paradoksalnie, biegacz może cieszyć się z pary skarpetek pod choinką/poduszką. Dlaczego? Bo skarpetek nigdy dość. A jeszcze lepiej, jeśli dostaje się takie pro, ładne, nieobcierające.


OPASKI/SKARPETKI KOMPRESYJNE
Nie czarujmy się, to dość droga przyjemność, na którą niezbyt wielu sobie pozwala. Ale może warto spróbować? Trzeba tylko pamiętać, że jeśli chcemy uszczęśliwić kogoś takim prezentem, to trzeba zdobyć informacje niezbędne do wyboru odpowiedniego rozmiaru.

źródło: natural-born-runners.pl


FOAM ROLLER
Taki ładny wałeczek, który ponoć potrafi zdziałać cuda. Do masażu, ćwiczeń, wielozadaniowy. A ile kolorów!

źródło: allegro.pl

WSZYSTKIE UBRANIA ŚWIATA
Koszulki, spodenki, rajtki supermana, kurteczki... Dobra para legginsów biegowych potrafi służyć naprawdę dużo, a koszulki... To już w ogóle. Ich zawsze jest zbyt mało. Wybór w sklepach i w internecie jest powalający. Wszystkie możliwe kolory, odblaski, wzorki, marki i ceny w zależności od tego, na jaką ofertę się trafi.

źródło: runnersclub.pl

TORBA SPORTOWA
Jeśli wasz biegacz/ wasza biegaczka lubi brać udział w imprezach sportowych, to torba/plecak należy do kategorii must have. Bo gdzie indziej wrzucić ręcznik i ubrania na zmianę? Gdzie schować pomaratońskie M&Msy i sto miliardów biegowych przydasiów? Otóż to. W sportowej torbie! Jeszcze fajniejsze, niż takie zwykłe, są takie z osobną przegródką na buty. Przydaje się, kiedy te, w których się biegło, są mokre i fu.

O, taka na przykład, jak moja.
źródło: bazarek.pl

GADŻETY BIEGOWE
Tu pole do popisu jest największe. Zaczyna się od sznurówek ze specjalnymi zgrubieniami zapobiegającymi przesuwaniu. Oprócz tego: nakładki antypoślizgowe, odblaski, diody, kamizelki, bidony, pasy, plecaki, bukłaki, biżuteria, bransoletki ICE, opaski, okulary, czołówki, buffy, czapeczki, rękawiczki, opaski na telefon, pasy do numerów startowych, wieszaki na medale... No lista nie ma końca. A wszystko takie piękne, że szkoda słów!

źródło: bizuteriasportowa.sklep7.pl

BUTY!
To chyba najdroższy i najbardziej skomplikowany z prezentów na mojej liście. Bo żeby trafić z butami, trzeba wiedzieć, jakie obdarowywana osoba chciałaby dostać. I znać rozmiar. I właściwie wiedzieć wszystko, co tylko można o czyichś butowych preferencjach wiedzieć. Ale buty to jest COŚ.

Absolutnie kosmiczne marzenie w absurdalnie wysokiej cenie.
To nic. Poczekam jakieś dziesięć lat na przeceny...
źródło: adidas.pl

Co ja chciałabym dostać? Najlepiej wszystko, o czym pisałam i jeszcze troszkę więcej!
A was co ucieszyłoby najbardziej?

17 lis 2014

Quo vadis Małgo, czyli wiosna z perspektywy jesieni

Wierzcie lub nie, ale nadszedł ten czas, kiedy powoli zaczynam mieć dość bezczynności i udawania, że aktywnie wypoczywam po niezmieeernie trudnym i obfitującym w starty sezonie. Eeehm. Zdecydowanie taki nie był, ale to nie znaczy, że nie potrzebowałam odpoczynku.
Tak czy siak, odpoczywa się super, super też zgrubłam, no jakoś tak wyszło... Ale ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego. Coś, jakbym zaczynała potrzebować jakiegoś planu, celu, w stronę którego bym zmierzała, nie wiem, może to dlatego, że wszyscy dookoła snują plany. I stęskniłam się za biegami z narastającym tempem. Też.
Usiadłam więc wczoraj późnym wieczorkiem (choć powinnam była się uczyć) i zaczęłam dumać nad swoją przyszłością. Było bardzo poważnie, refleksyjnie, a introspekcja stała się moim drugim imieniem. No okej, w sumie to nie musiałam się jakoś ekstremalnie wysilać, żeby stwierdzić, czego chcę.

źródło: Pinterest

O ile na początku przygody z bieganiem byłam w jakimś super ekstra transie, zachłyśnięta nowym, ciekawym światem biegów ulicznych i chciałam startować we wszystkim, co tylko udało się wepchnąć w kalendarz, to teraz moje podejście do sprawy jest totalnie odwrotne. Stałam się startową minimalistką. Wolę porządnie przygotować się do jednego, dwóch biegów i móc dać z siebie wszystko, niż latać co tydzień i wypruwać żyły bez efektów. Bo u mnie taka strategia nie daje żadnych efektów.
I tak oto wiosna 2014 minęła mi pod znakiem Półmaratonu Marzanny i Cracovia Maraton. Jesienią załapałam się na trzy biegi - Życiową Dziesiątkę w Krynicy, Silesia Marathon i Cracovia Półmaraton Królewski.



Teraz jestem stuprocentowo przekonana, że chcę, żeby wiosna 2015 była tak bardzo super, jak końcówka tego roku! I dlatego będzie wyglądała bardzo podobnie. Póki co biorę pod uwagę trzy biegi na trzech różnych dystansach, choć równocześnie wiem, że pewnego dnia może mi coś się w główce poprzestawiać i coś tam dorzucę pod wpływem impulsu.

A więc! Panie i Panowie!
<fanfary, rozsuwa się kurtyna>

22 MARCA - XII Półmaraton Marzanny
19 KWIETNIA - 14 Cracovia Maraton
9 MAJA - XIII Międzynarodowy Bieg Skawiński

Chyba łatwo się domyślić, że przygotowania będą koncentrowały się na maratonie. Połówka posłuży za start kontrolny, który ostatecznie zweryfikuje, jakie owoce przyniósł trening i pomoże podjąć decyzję odnośnie strefy startowej, a dziesiątkę chapnę na deser. Skoro już będę wytrenowana, może uda się ubiec coś ciekawego.

Rzecz jasna przez całą zimę będę pamiętać o stabilkach i rozciąganiu, będę grzecznie machać nogami, plankować, uczyć się równo rozkładać ciężar ciała na stopach i robić wszystko, co ma pomóc mi być niezniszczalną mega Małgą z maczetą.
Teraz pozostaje miła część roku zwana "tworzeniem planu treningowego", a potem do pracy rodacy!

źródło: Pinterest

A wy macie już jakieś plany czy póki co cieszycie się nieskończoną wolnością?

13 lis 2014

Małga w kuchni. Odcinek 1 - Granatowe czekoladki na czarną godzinę

Jej! Nastała ble pogoda i coraz trudniej jest wstawać i lecieć na trening z uśmiechem na twarzy.
No dobra, wczesne wstawanie chyba nigdy nie jest łatwe, ale teraz robi się ekstremalnie ciężkie.
Mimo to nie odpuszczamy, okej?

Kiepska pogoda sprzyja mułom i wzrostowi poziomu nieszczęścia, który najchętniej zagłuszyłoby się paczką czipsiorów i dwoma batonikami. I może jeszcze jakimiś pudrowymi cukiereczkami i (skoro już jest się w Krakowie...) opakowaniem Kasztanków. Pycha.
No ale moment. Wszyscy mówią, że jedzenie hurtowych ilości kupowanych słodyczy nie jest dobrym rozwiązaniem problemu i ludzie w jakiś przedziwny sposób mogą zgrubnąć od takich pyszności.
Dzisiejszy post będzie w sam raz dla tych, którzy mają ochotę na coś słodkiego i chcieliby sami zadecydować o tym, ile cukru zjedzą. Oto i! Serwuję świeżutki przepis na granatowe czekoladki!

MNIAM!
Przygotowanie ich zajmuje raptem chwilkę, a przyjemność trwa na wieki!

Co jest potrzebne do porcji, która wystarczy dla czterech osób na ponad dwa dni?
duży granat (można kupić za 3 złote z groszami)
czekolada
garść suszonej żurawiny
odrobinka sezamu do posypania


Ja użyłam mieszanki gorzkiej i mlecznej czekolady, bo miałam wątpliwości, czy sama gorzka roztopi się na tyle, żeby wszystko dało się połączyć. Udało się super, ale następnym razem użyję samej gorzkiej, a potem pokombinuję, czym zastąpić czekoladę.

Plan działania jest taki:
  1. Wydostać ziarenka z granatu (TUTAJ mądry pan pokazuje, jak robić to profesjonalnie. Zabawne, jakie to proste!).
  2. Roztopić czekoladę w miseczce ustawionej na garnku z gorącą wodą (można dodać odrobinę mleka, ja wlałam na oko dwie łyżki sojowego).
  3. Wrzucić do pięknej, kremowej czekolady żurawinę i ziarenka, wymieszać dokładnie, tak, żeby czekolada w miarę równo wszystko połączyła.
  4. Wykładać na blaszkę/papier do wypieków/folię aluminiową, mniej więcej po łyżeczce masy, tak, żeby powstały w miarę zwarte kulki, które nie rozsypią się, kiedy czekolada stwardnieje.
  5. Posypać sezamem.
  6. Wrzucić do lodówki i cierpieć przez około godzinę w oczekiwaniu na najpyszniejsze słodycze świata!

Słodycz czekolady doskonale uzupełnia się z orzeźwiającym smakiem granatu, tworząc niepowtarzalne połączenie. Do tego dobrze pamiętać o tym, że granat jest znany ze swoich dobroczynnych właściwości. Mówi się, że zapobiega chorobom układu krążenia, hamuje rozwój stanów zapalnych, a nawet zapobiega nowotworom. A do tego jeszcze fajnie chrupie.
Ze składników, których użyłam, wyszło mi 21 czekoladek, na każdą przypada średnio 59 kalorii, czyli równocześnie dużo i mało. Dużo, bo dla jednej czekoladki trzeba biec kilka minut. Mało, bo nikt nie zjada wszystkich czekoladek na raz. Jedna albo dwie takie wystarczają w zupełności!

Polecam, Małga!

11 lis 2014

Liebster Award

I oto stało się. Zostałam nominowana przez Anię Abakercję do kolejnej odsłony Liebster Award. Powinnam odpowiedzieć na zadanych mi jedenaście pytań i zaprosić do zabawy kolejnych jedenastu blogerów.
Do dzieła!

Czy lubiłaś/łeś wuef w szkole?
Jakie masz wspomnienia związane z lekcjami wychowania fizycznego?
Tak, lubiłam wuef!
I tutaj będzie zaskoczenie - chodziłam do szkoły na wsi na końcu świata, gdzie tynk obsypywał się z sufitu, jeśli podbiło się piłkę za wysoko, a jak kiedyś zjechałam "do siadu" po drewnianej osłonie na grzejniki, to wbiłam sobie pięciocentymetrową drzazgę. Na każdych zajęciach graliśmy w siatkówkę, kosza albo piłkę ręczną, raz do roku wybieraliśmy się na mordercze kółka dookoła stadionu. Dlatego, że nie było innych możliwości. Brzmi koszmarnie? Może, jeśli oczekuje się cudów od lekcji, która jest najmniej ceniona ze wszystkich. (tu powinnam się rozpisać na temat absurdalnych oczekiwań uczniów w stosunku do możliwości finansowych polskiego szkolnictwa i ich zaangażowania w lekcje, ale tego nie zrobię, może innym razem). Wuef lubiłam, bo to była wolna chwila, kiedy można było wyładować energię, zrobić przerwę od myślenia. A jako że większość dziewczyn miała podobne nastawienie, dobrze się bawiłyśmy chociaż bieda taaaaaak piszczała w naszej szkole.
Co najczęściej jesz na kolację i dlaczego akurat to?
Hm. Jeszcze do niedawna praktycznie zawsze na kolację jadłam kanapkę z "czymś". Teraz, od kilku tygodni staram się ograniczać gluten, więc moje kolacje zaczęły się zmieniać. <przeglądam moje tygodniowe plany jedzenia stworzone na potrzebę stworzenia listy zakupów> Często pada na jajecznicę albo sałatkę "sałatapomidorpaprykafavitaalbokurczak" i wafelki ryżowe. W sumie całkiem tanie i dobre rzeczy. Taka sałatka wystarcza na co najmniej dwa dni, więc super wpasowuje się w studencki budżet.


Czy w Twojej rodzinie i wśród Twoich znajomych zdrowy styl życia jest normą, czy wyróżniasz się pod tym względem?
Zacznę od rodziny. Tutaj troszkę się wyróżniam. Powiedziałabym, że oprócz mojej mamy, tak naprawdę nikt nie dba za bardzo o "zdrowy styl życia". Tata i brat są typowymi przykładami ludzi, którzy mogą zjeść pieczonego prosiaka, tort lodowy, popić colą i nie przytyć ani grama. 
Znajomi? Myślę, że chyba w przypadku każdego tak jest. Zaczyna się ze starymi znajomymi, którzy z czasem powoli znikają (oprócz tych naprawdziwszych), wypierani nowymi, którzy pasują do naszego stylu życia. Czyli mam coraz więcej biegających znajomych, spośród których zdecydowanie się nie wyróżniam. Nawet na mieszkaniu. Jest nas cztery. Dwie trenują piłkę ręczną, a dwie biegają. I jest pięknie!
Wolisz treningi z kimś, w grupie czy w samotności?
Chyba w samotności, ale to dlatego, że nigdy nie miałam możliwości trenowania z kimś innym, z kim byłabym na podobnym poziomie. Albo są to osoby zdecydowanie szybsze (i nie mogę z nimi biegać, żeby nie czuć się okropnym spowalniaczem), albo wolniejsze, które mimo iż naprawdę lubię z nimi biegać, nie chcą ze mną zbyt często biegać, bo pewnie myślą dokładnie tak, jak ja, kiedy biegam z kimś szybszym. Próbowałam biegać z Night Runnersami (jeszcze kiedyś tam wpadnę w odwiedziny), ale troszkę zaczęła mnie męczyć atmosfera.

Co to znaczy według Ciebie prowadzić zdrowy styl życia? Jakie elementy wchodzą w skład Twojej definicji zdrowego stylu życia?

źródło: Pinterest
Zdrowy styl życia według mnie to wszystko, co zapewnia równowagę. Zdrowie ciała i umysłu. Chodzi mi o normalne podejście do jedzenia, ruchu, obowiązków codziennych i wszystkiego, co nas kształtuje. 
Innymi słowy:
- Biegam regularnie, ale nie pozwalam, żeby bieganie stało się moją obsesją i było jedyną sensowną rzeczą, którą robię.
- Staram się jeść zdrowo, ale pozwalam sobie na chwile słabości i nie robię sobie wyrzutów przez rok po zjedzonym pączku. 
- Organizuję czas tak, żeby zdążyć z zadaniami i odpoczynkiem. 

RÓW NO WA GA. To według mnie słowo - klucz, jeśli mówi się o zdrowym stylu życia.



Czy pisanie bloga zmieniło Cię?
Co zmieniło się w Twoim życiu wraz z rozpoczęciem blogowania?
Hm. Myślę, że pisanie bloga nie zmieniło mnie w jakiś spektakularny sposób. Chociaż jest jedna rzecz, która mnie zmienia. Mój mini cykl To wszystko kwestia decyzji, w którym na pewno z czasem pojawi się całe mnóstwo postów, które wymuszają na mnie trzymanie się raz podjętej decyzji. Generalnie od samego początku wychodzę z założeniem, że piszę tutaj prawdę, czystą prawdę i tylko prawdę, więc nie ma wielu rzeczy, które blog może we mnie zmienić.

Nad którą częścią ciała najwięcej i/lub najchętniej pracujesz?
Najwięcej nad nogami. Bieganie to chyba w największym stopniu nogi. Ale oprócz tego uwielbiam wszystko, co ma do czynienia z mieśniami brzucha. Insane Abs, planki, ćwiczenia z kółkiem... Wiem, że prawdopodobnie nigdy nie zejdę do tak niskiej zawartości tłuszczu w organizmie, żeby było widać piękne absy, ale czy to jest najważniejsze? Liczy się, że ja wiem, jakie mięśnie ze stali kryją się pod moim brzusiem. Moje bejbiczki, na które nieustannie pracuję i tylko ja wiem, jakie są naprawdę!
Do czego najtrudniej jest Ci się zmotywować? Do ćwiczeń?
Do zdrowej diety? Do rezygnacji z używek? Czy do czegoś jeszcze innego?


Heh. Dobre pytanie. Obecnie jestem człowiekiem umarłym i najtrudniej jest mi wykrzesać z siebie jakieś nieziemskie zapasy siły do wstania z łóżka po dziesięciu godzinach snu, więc nie będę wypowiadać się na temat motywacji do ćwiczeń.
Ze zdrową dietą walczę cały czas, a w szczególności ze słodyczami, które ostatnio przejmują nade mną kontrolę, kiedy tylko się pojawią. Be, niedobra Małga! 
Mam to szczęście, że nigdy nie pociągały mnie fajki i pochodzę z domu, gdzie picie alkoholu utożsamiane jest z klasą (Winko do obiadu, dobra whiskey na święta. Nie wóda pod monopolowym.). Nie muszę się więc martwić poważnymi nałogami, za co jestem bardzo sobie wdzięczna.




Jaką książkę lub książki na temat zdrowia i aktywności fizycznej możesz polecić?
W całym biegowym życiu przeczytałam tylko jedną taką książkę i w sumie to polecam ją wszystkim, których nurtuje temat diety w sporcie. "Waga startowa" Matta Fitzgeralda. Teraz zastanawiam się, czy nie poprosić Świętego Mikołaja o "Książkę kucharską dla aktywnych".
Ile czasu w tygodniu poświęcasz na aktywność fizyczną?
Szybki look na endomondo... Pominę ostatnie cztery tygodnie, które były najbardziej zakręconym czasem świata i odniosę się do wcześniejszych, które bardziej zbliżone są do normy. Jakoś plus minus siedem godzin tygodniowo.



Czy lubisz brać udział w tego typu zabawach? Dlaczego?
Trochę lubię, a trochę nie. Takie pytania zawsze zmuszają do zastanowienia się nad sobą. Ale zawsze mam problem ze znalezieniem osób, które jeszcze nie brały udziału w zabawie. Chyba jestem jeszcze za bardzo świeżynką wśród blogerów, dlatego odpuszczę sobie tym razem zmuszanie ludzi do dublowania postów.

PS Pamiętacie o biegowym świętowaniu niepodległości? Gratulacje dla wszystkich, którzy wymiatali na biegach niepodległościowych w cale Polsce! Ja prawdopodobnie znów skończę z bieganiem po zmroku między dwoma końcami oświetlonego kawałka drogi, ale warto! Bądźmy patriotami w biegowym stylu!


8 lis 2014

Bieganie jest takie ładne!

Mamy teraz mega modę na bieganie. Włączam telewizor - ktoś biegnie w reklamie i mówi, jakie to fajne. Wchodzę do kiosku - z półki uśmiechają się do mnie porno gazetki dla biegaczy. Włączam radio - puszczają biegacką audycję. Otwieram szafę...
Wiecie, co wam powiem? Naprawdę rozumiem wszystkich ludzi, którzy pod wpływem wszechobecnego hepi fit ran helfi bez chwili zastanowienia biegną do sklepu i kupują wypasione buty i luksusowe termoantycośtamjono koszulki. Bo to tak kusi! To takie ładne jest!

źródło: Absnews4

A przecież w telewizji mówią prawdę, co nie?
No to fruuu do sklepu, szybko zapisać się na pierwszy maraton za trzy tygodnie i raniutko pierwszy trening!
I tu zaczyna się problem.
Bo tak po kilku chwilach zaczyna się brzmieć jak Darth Vader. Koszulka zaczyna się robić jakaś wilgotna, włosy... No kurcze, wszystko nie teges. A jeśli pobiega się trochę w nowych butach, może okazać się, że brakuje czegoś na stopie. Może skóry, może paznokcia. A jak jest zimno, to przez przypadek można się łagodnie mówiąc posmarkać. Fu! Jakie to bieganie jest fuj i ble!

Mam takie śmieszne wrażenie, że ludzie, którzy bardzo intensywnie wierzą w to, co widzą w telewizji, w euforii zapominają, że pozostają ludźmi, bez względu na to, jaką koszulkę mają na sobie. Że muszą się pocić, żeby nie ulec samozapłonowi. Tu przypomina mi się kampania reklamowa Nike sprzed paru lat. "Run yourself ugly!" grzmiał sportowy gigant, bombardując niewinnych adresatów obrazkami przedstawiającymi powykrzywiane twarze, ubłocone buty czy (prawie że)wymiotującego gościa. Juuu! Co to? Jak to tak, takie te ludzie fe?


źródło: Theloop

I chociaż tego typu reklama w wykonaniu firmy, która (nie oszukujmy się) zdecydowanie wpisuje się w hepi fit ran helfi trend, jest równie wiarygodna, co Małga używająca słowa endorfiny, to jednak jest ciekawa. Przyciąga uwagę swoją odwagą, skupieniem na fizjologii i aspektach, które zwykle, ze względów estetycznych, są pomijane.

Wróćmy więc do naszego hipotetycznego biegacza-adepta. Co ma zrobić?
Cóż. Kiedy już zda sobie sprawę z tego, jak bardzo rzeczywistość odbiega od telewizyjnego mitu, ma przed sobą dwie drogi i super ekstra trudną decyzję do podjęcia.

Może zrezygnować i stwierdzić, że bieganie nie jest dla niego 
(Bo może rzeczywiście nie jest. Przecież nie wszyscy muszą biegać.)

ALBO

Zostać biegaczem - biegaczem, śmiać się ze stron takich jak Uglyracepics, zaakceptować mniej reprezentacyjną stronę biegania i cieszyć się nieskrępowaną wolnością!


Pozdrowienia dla wszystkich czerwonych dziubków! Z tego wszystkiego będę musiała jeszcze kiedyś pochylić się nad tematem wizerunku biegającej kobiety. Tak bardziej.

3 lis 2014

O październiku słów kilka

Pyk! Październik przemknął tak szybko, że teraz zastanawiam się, co właściwie się z nim stało. A jednak, w tym super ekstra krótkim okresie zmieściło się tyle wydarzeń, że szok. Przewożenie rzeczy do Krakowa, początek roku akademickiego, mnóstwo ludzi i dwie perełki, na których powinnam się skoncentrować na blogu. Maraton i połówka na zakończenie jesieni!

Czas na podsumowanie miesiąca!


Tak mało nie przebiegłam od naprawdę dłuuuugiego czasu. Najpierw 5 października maraton, potem pochorowałam troszkę, poszłam biegać, rozwaliłam sobie nogę i znowu była przerwa. Nie ma co. Całe osiem treningów! Skoro od biegania odpoczęłam sobie pierwszorzędnie, to teraz mogę lecieć z nowymi rzeczami i wracać do gry, żeby ładnie przetrzymać zimę i na wiosnę zabłysnąć.

Kalendarz treningów z ubiegłego miesiąca wygląda tak:



Jak widać, zabrakło też stabilek. Stąd uciekające do środka kolano i takie tam. Cieszę się, że umiem wyciągać wnioski i przynajmniej wiem, czym spowodowane są rzeczy, które bolą. Dopóki wszystko jest przewidywalne, nie ma się czym martwić!
5 października (kilk1! klik2!)  i 26 (klik!) pocisnęłam na życiówki i myślę, że w kwestii PR-ek już w tym roku nic się nie zmieni, więc mogę się pochwalić. W tym sezonie każdy start kończył się nowym pucharkiem! Wiem, że nie zawsze się tak udaje, więc tym mocniej się z tego cieszę!

Coś zauważam ostatnio, że zazwyczaj jestem jedyną śmiejącą się osobą na zdjęciach.
Ludzie, co z wami! Co tak smutno!?


Początek listopada oznacza konkretny start aktywnego odpoczynku po jesieni i przygotowań pod wiosnę. Wracają więc stabilki na całego, zaprzyjaźniam się z podbiegami i wszystkim, o czym już pisałam (klik...). Przy okazji coraz częściej zaczynam myśleć o zimie (wcale nie o świętach, wcale nie o świętach, wca...) i bieganiu w lesie po śniegu. Będzie ciekawie!

PS Przepraszam za zniknięte komentarze. Eksperymentowanie z Google+ to nie był dobry pomysł.

1 lis 2014

Październik w słowach: (nie) zwykły dzień

I tak oto końca dobiega PAŹDZIERNIK W SŁOWACH. Paradoksalnie kończymy serią zdjęć, przedstawiającą (nie)zwykły dzień. W moim przypadku to relacja ze środy. Środy, która okazała się dniem nieostrych zdjęć, o czym przekonałam się niestety dopiero dzisiaj.
Jesteście ciekawi, jak wygląda mój piękny dzień? No pewnie! Szykujcie się więc na serię kiepskich zdjęć i lecimy z koksem!

Skoro o koksie mowa, to mój dzień zaczął się tuż po szóstej rano. Kokszeniem właśnie. Hell yeah -stabilki rządzą!
Potem szybka wyprawa do sklepu po brakujące rzeczy i zabrałam się za tworzenie najlepszego śniadania od jakiegoś czasu. Pankejki z cynamonem i skórką pomarańczową. Nie wiadomo dlaczego, przez cały dzień śpiewałam świąteczne piosenki...




W trakcie jedzenia (bardzo niepedagogiczne zachowanie, nie róbcie tak nigdy!) rozpaczliwie czytałam ostatnie pięćdziesiąt stron lektury na zajęcia z literatury szwedzkiej XX wieku. Farmor och Vår Herre. Podobno istnieje naprawdę dobre polskie tłumaczenie.




Zdążyłam przeczytać. Poleciałam więc szybciutko na szwedzki i literaturę. Środy są dobre, bo mamy tylko te dwa zajęcia. Efekt? Masa chaotycznych notatek i wyjątkowo ciekawa analiza powieści! Tak na serio serio!




Potem fruuu z powrotem na mieszkanie i szybki obiad. Nóżka z zamrażarki (tatuś pakował w folijkę, więc grzechem byłoby nie zjeść!), ziemniaki i fasolka szparagowa. Do tego obowiązkowo kubek soku z buraków (nie ma co, ratuję się przed anemiami i całą resztą)




I wieczorny trening. We mgle. Przy niespełna dwóch stopniach. Wiecie, jak fajnie się biegło? Aż wplotłam w planowane lekkie hopsanie kilka szybkich, trzydziestosekundowych odcinków. (Aczkolwiek ta nieoświetlona część ścieżki przy błoniach jest naprawdę straszna, kiedy nie widać dalej, niż na odległość dwóch metrów)




I cóż... Czyżby wodoodporny tusz nie radził sobie z mgłą? A może to smok mnie zaatakował? Kwaśne deszcze?
Dobrze, że było ciemno i nikt nie widział, że zmieniłam się w niezmiernie łaciatą pandę. Chociaż zdjęcie nie pokazuje tego AŻ tak bardzo.




Potem szybka kolacja i padłam nieżywa. Po dwóch dniach w końcu mogłam się odrobinkę wyspać.

KONIEC!

Tu chciałam podziękować Różowej Klarze za możliwość wzięcia udziału w tym ciekawym projekcie. Było iście maczetowo :)


A tutaj poprzednie moje posty z serii:
  1. Jestem sobą + odkrycie kulinarne
  2. Radość
  3. Motywacja


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...