I nagle zaczyna mi walić serce, tak naprawdę, stresik jak stąd do Jokkmok. Bo łącznie z tym tygodniem do maratonu zostało ich 7. SIEDEM. SEVEN. SJU.
Oj.
Czy da się ogarnąć do maratonu w ciągu siedmiu tygodni i poprawić życióweczkę chociaż odrobinę, tak, żeby nie mordować się na trasie przez cztery i pół godziny? Mam nadzieję. Liczę na to, że jeśli teraz grzecznie będę trzymała się planu, to może się udać, ale naprawdę muszę się skoncentrować. Nowe PRki z ostatnich dwóch tygodni sugerują, że coś tam we mnie jeszcze jest oprócz tony szwedzkich ziemniaczków i niezliczonych kostek czekolady. Mam nadzieję, że na dłuższe dystanse tej energii wystarczy.
A mój plan wygląda mniej więcej tak:
- raz w tygodniu narastające tempo
- raz rozgrzewka + 0,5km szybko i wolno na zmianę kilka(naście) razy
- raz krótszy bieg w tempie maratońskim (zostawiłam oryginalne z pierwotnego planu, zanim jeszcze pożegnałam się w Szwecji z ambicjami)
- raz długie wybieganie. Szału z nimi nie będzie, raptem trzy razy powyżej 30 km, bo na początku września jest przecież Krynica...
- luźne biegi, kiedy będę mogła robić podbiegi
- stabilki. Przynajmniej raz zwykłe, moje ćwiczenia i do tego dodatkowy raz albo dwa coś z Insanity. Nie chcę za bardzo obciążać się robieniem całego Insanity równocześnie z ostatnimi długimi wybieganiami, bo boję się, że jeśli nagromadziłabym wszystko i za wszelką cenę chciała nadrobić braki, to zabawa skończyłaby się kontuzją. A przez to nie chcę przechodzić.
- do tego konkretne rozciąganie. Codziennie przy filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!