1 lis 2014

Październik w słowach: (nie) zwykły dzień

I tak oto końca dobiega PAŹDZIERNIK W SŁOWACH. Paradoksalnie kończymy serią zdjęć, przedstawiającą (nie)zwykły dzień. W moim przypadku to relacja ze środy. Środy, która okazała się dniem nieostrych zdjęć, o czym przekonałam się niestety dopiero dzisiaj.
Jesteście ciekawi, jak wygląda mój piękny dzień? No pewnie! Szykujcie się więc na serię kiepskich zdjęć i lecimy z koksem!

Skoro o koksie mowa, to mój dzień zaczął się tuż po szóstej rano. Kokszeniem właśnie. Hell yeah -stabilki rządzą!
Potem szybka wyprawa do sklepu po brakujące rzeczy i zabrałam się za tworzenie najlepszego śniadania od jakiegoś czasu. Pankejki z cynamonem i skórką pomarańczową. Nie wiadomo dlaczego, przez cały dzień śpiewałam świąteczne piosenki...




W trakcie jedzenia (bardzo niepedagogiczne zachowanie, nie róbcie tak nigdy!) rozpaczliwie czytałam ostatnie pięćdziesiąt stron lektury na zajęcia z literatury szwedzkiej XX wieku. Farmor och Vår Herre. Podobno istnieje naprawdę dobre polskie tłumaczenie.




Zdążyłam przeczytać. Poleciałam więc szybciutko na szwedzki i literaturę. Środy są dobre, bo mamy tylko te dwa zajęcia. Efekt? Masa chaotycznych notatek i wyjątkowo ciekawa analiza powieści! Tak na serio serio!




Potem fruuu z powrotem na mieszkanie i szybki obiad. Nóżka z zamrażarki (tatuś pakował w folijkę, więc grzechem byłoby nie zjeść!), ziemniaki i fasolka szparagowa. Do tego obowiązkowo kubek soku z buraków (nie ma co, ratuję się przed anemiami i całą resztą)




I wieczorny trening. We mgle. Przy niespełna dwóch stopniach. Wiecie, jak fajnie się biegło? Aż wplotłam w planowane lekkie hopsanie kilka szybkich, trzydziestosekundowych odcinków. (Aczkolwiek ta nieoświetlona część ścieżki przy błoniach jest naprawdę straszna, kiedy nie widać dalej, niż na odległość dwóch metrów)




I cóż... Czyżby wodoodporny tusz nie radził sobie z mgłą? A może to smok mnie zaatakował? Kwaśne deszcze?
Dobrze, że było ciemno i nikt nie widział, że zmieniłam się w niezmiernie łaciatą pandę. Chociaż zdjęcie nie pokazuje tego AŻ tak bardzo.




Potem szybka kolacja i padłam nieżywa. Po dwóch dniach w końcu mogłam się odrobinkę wyspać.

KONIEC!

Tu chciałam podziękować Różowej Klarze za możliwość wzięcia udziału w tym ciekawym projekcie. Było iście maczetowo :)


A tutaj poprzednie moje posty z serii:
  1. Jestem sobą + odkrycie kulinarne
  2. Radość
  3. Motywacja


5 komentarzy:

  1. To bieganie we mgle miało swój urok i w pewien sposób było straszne. Wracałam do domu śmierdząc tak, jakbym spędziła noc przy największym ognisku świata :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O o o! Otóż to!
      A wiesz, co jest najdziwniejsze? Że wracam na mieszkanie, mówiąc, że śmierdzę przeokropnie ulicą, a moje współlokatorki tego nie czują! I tak przez całą zimę trzeba się męczyć...

      Usuń
    2. Poważnie? Dziwne.. ja ostatnio nie mogłam wytrzymać tak mi śmierdziała kurtka i szalik tym dymem, że zaraz wrzuciłam je do pralki.

      Usuń
  2. Fasolka szparagowa <3 Taki trening we mgle-chyba bym ze strachu 'leciała' jak najszybciej w kierunku domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda na życiówki :D Ten Kraków to już chyba tak ma. Mgła grozy, smog straceńców i takie tam...

      Usuń

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...