5 lip 2016

Wielka Pętla Małgowa

Jest taka trasa, która pokonuje mnie za każdym razem, kiedy się za nią zabieram. Every. Fuckin'. Time. Nieważne, jak dobry mam dzień, są górki, na które nie potrafię wbiec za jednym zamachem i muszę sama przed sobą udawać, że zauważyłam coś, czemu koniecznie muszę zrobić zdjęcie. Z tym na szczęście nie ma problemu, bo widoki po drodze są niczego sobie.
Tak się składa, że akurat kilka dni temu wybrałam się na bieganie po Wielkiej Pętli Małgowej (podobieństwo do Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej nieprzypadkowe), która, rzecz jasna, jak zwykle skopała mi tyłek. Odrobiłam lekcję pokory, a przy okazji zdałam sobie sprawę z tego, że dysponuję kilkoma miłymi zdjęciami zrobionymi w kryzysowych momentach wszystkich pór roku. No dobra. Może nie wszystkie są kryzysowe, ale wszystkie zrobione na trasie, z którą łączy mnie największa love-hate relationship na świecie.
Dzisiaj właśnie o tym.

Grudzień.

Wielkopętlowe szaleństwo zaczyna się zazwyczaj w taki sposób: wpadam w odwiedziny do domu i muszę zrobić dwie rzeczy: 
1) zjeść wszystkie resztki słodyczy, które się nazbierały, kiedy mnie nie było i 
2) pobiegać w jakimś miejscu, które nie jest Krakowem. 
Jeśli akurat trafi mi się dzień masochistycznych zachcianek albo tych słodyczy było bardzo, bardzo dużo, to w ramach realizacji punktu drugiego wybieram się na część mojej Pętli.

Ostatnio musiało mi się coś porobić w głowie, bo rano, w trakcie rozmowy z tatą na temat pogody (wiecie, to był pierwszy dzień od miesiąca, kiedy było poniżej 20 stopni...) stwierdziłam, że chyba pobiegnę całą pętlę. Jak powiedziałam, tak zrobiłam.


Skrócona Pętla, którą zwykle biegam, ma 10 kilosików, a cała to około 17. Fascynująca przygoda, w trakcie której robi się pół kilometra w pionie.
Zaczyna się bardzo niewinnie. Wybiegam spod domu, biegnę przed siebie. Ot, trasa, którą w dzieciństwie każdego dnia pokonywałam w drodze do szkoły. Kapliczka, zakład cukierniczy na szczycie pierwszej góreczki, a potem z góry wzdłuż torów. Zamiast skręcić w stronę centrum wsi, odbija się jednak w prawo i przebiega na drugą stronę rzeki. I wtedy zaczyna się pierwsza zabawa. Trzeba wbiec (Hehe. Wejść.Trzeba wejść.) pod najbardziej stromy kawałek drogi na świecie. Jest tak stromo, że, chociaż stara ze mnie babina, nigdy nie odważyłam się zjechać z tej górki na rowerze. Potem znów jest w miarę płasko, właściwie do siódmego kilometra. 

Marzec.
Biegnie się wąska drogą, po której chodzą krowy, biegnie się i biegnie, a po prawej stronie cały czas straszy widok na to, co będzie za kilkanaście minut. Po drodze dociera się do najbardziej płaskiego odcinka drogi w promieniu kilku kilometrów od mojego domu. Gdyby nie to, że jednak mam do niego dość daleko, robiłabym tam różne fajne rzeczy. Jest jednak trochę zbytodległy. Za to mogę wam powiedzieć, że to tutaj pierwszy raz pobiegłam kilometr poniżej 4 min, a w któreś urodziny prawie porzygałam się w trakcie interwałów. Takie ciekawostki.

Grudzień.
Paradoksalnie, na tym ultrapłaskim kilometrze zazwyczaj stwierdzam, że się zmęczyłam. Być może  to dlatego, że gdybym po nim skręciła na główną drogę, miałabym tylko pięć kilometrów do domu, a to akurat tyle, ile zaraz będę musiała biec pod górę.
Trzeba jednak cisnąć. Zamienić się w pendraka, żuczka, który potrafi wspinać się po pionowych rzeczach i cisnąć. Warto, bo im wyżej, tym ładniejsze rzeczy, a satysfakcja rośnie.

Lipiec.
Lipiec.

Choć wbiegałam pod tę górę już jakieś milion razy, nigdy nie potrafię zapamiętać, ile razy za zakrętem natrafia się na nowy mega podbieg. Za każdym razem przeżywam więc dramaty, aż w końcu, kiedy już tracę wszelką nadzieję, docieram na szczyt. Stamtąd widać wyższe góreczki: Pasmo Brzanki i wszystkie fajne Beskidosy, po których chciałabym kiedyś pobiegać. Jakby tego było mało, to właśnie na samym szczycie góry rosną jeżyny. Szczyt szczytów! Czy to nie fantastyczne?
Ach, tak dla równowagi, czy wspominałam już kiedyś, że im wyżej, tym mocniej wieje? Pomyślcie, jak fajnie się tam wbiega w zamieci przy minus piętnastu stopniach.

Grudzień.
Do tej pory pamiętam, jak wtedy zmarzłam. Wszystko zmarzło tak bardzo, że nawet telefon mi się wyłączył i nie mogłam ruszyć palcami.

Wrzesień.
Później jest już prawie z górki. Na górze góry (czaicie grę słów, co nie?) zaczyna się bardzo przyjemny lasek, przez który prowadzi niezmieeernie urokliwa (a jakże) droga. Po kilku kilometrach wskrobywania się, nogi zaczynają nieść same, mylą płaski, momentami leciutko opadający kawałek z ekstremalnym zbiegiem.

Wrzesień.
Kwiecień.
Lipiec.
Stamtąd jest już tylko jedna możliwa droga - w dół. Bo przecież po każdym podbiegu musi nastąpić zbieg, prawda?
Biegnie się wąskim poboczem dość ruchliwej drogi, serpentynami, na których nigdy nie wiadomo, co wyskoczy zza zakrętu, jakie wilki albo licha czekają w krzakach. Ale wtedy nie myśli się o strasznych rzeczach, bo wie się, że za kilka kilometrów będzie można wywalić kopyta na trawniku i odpocząć. NO I W KOŃCU SIĘ CZEGOŚ NAPIĆ. A jeśli się ma takie cele przed sobą, to co może pójść źle? Podpowiem wam: nic a nic. Licha nie istnieją, jeśli się w nie nie wierzy. Wszyscy docierają bezpiecznie do domu.



Ta daaaam!
I tak oto przebiegliście ze mną Wielką Pętlę Małgową! Mam nadzieję, że się wam podobało. Nie jestem obłędną panią fotograf, ale lubię te zdjęcia, każde budzi wspomnienia.
A jak jest u was? Macie jakieś biegowe odkrycia w rodzinnych okolicach? Eksplorujecie?

32 komentarze:

  1. Ej Fajnie tam! I wiesz, że mam podobnie gdy wracam do domu? Słodycze i moje kochane ścieżki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff! Czyli to musi być jakiś taki uniwersalny wzorzec postępowania :D

      Usuń
  2. Widoki są świetne. Bardzo dobrze, że za każdym razem postanawiasz porobić zdjęcia - dzięki temu możesz pochwalić się pięknymi widokami ;) Ja mam podobnie u siebie w miejscowości. Za każdym razem zastanawiam się, czy mocne wzniesienie przypadkiem się nie wydłuża z każdym rokiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobają!
      Telefon co prawda nie zawsze mi towarzyszy, ale jak już jest (ijakbardzoniemogęjużbiecpodgórę), to czasem uda się coś fajnego sfotografować.
      A te wzniesienia się wydłużają - nie daj się oszukać tym, co mówią, że to się tylko wydaje!

      Usuń
  3. Dla takich widoków właśnie kocham biegać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za możliwość odwiedzenia tych pięknych okolic. Naprawdę cudnie tam! Najbardziej podoba mi się zdjęcie "kwiecień" - jakieś takie magiczne ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się, piękne zdjęcia :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla takich widoków warto żyć! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Bieganie może nie jest łatwe, ale dla takich widoków warto biegać. Jamostatnio powoli do tego wracam, 5 km wydaje sie nie osiągalne, ale niebawem sie uda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko wydaje się nieosiągalne, a potem nagle pyk i okazuje się, że potrzeba było tylko czasu, żeby do tego dojść :D
      Trzymam kciuki za bieganie!

      Usuń
  8. Najbardziej podobają mi się te foty :D

    OdpowiedzUsuń
  9. W takich miejscach można biegać godzinami ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Szykujesz się na maraton i nie wiesz co i jak? zapraszam na profil :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo ciekawy wpis. Dużo nowych rzeczy się dowiedziałam. Jest to świetna inspiracja dla mnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Dokładnie, ja też tak mam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękna wyprawa, bez dwóch zdań :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Podoba mi się tematyka tego blog. Interesują mnie tego typu rzeczy. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  15. Genialne fotki, gratulacje :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Fakt, fotki są naprawdę niesamowicie inspirujące :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Do takich zdjęć trzeba mieć talent :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Piękne widoki i świetne ujęcia, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  19. Zdjęcia pierwsza klasa.

    OdpowiedzUsuń
  20. Uwielbiam biegać. Świetnie się to czyta.

    OdpowiedzUsuń

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...