7 paź 2015

II Mościcki Bieg - peszek, peszek, Małga

Na II Mościcki Bieg pojechałam jednym, jedynym autobusem, który jechał ode mnie z wioski w okolicach dwunastej. Takim, którym miałam dotrzeć do Tarnowa na styk, pod warunkiem, że się nie spóźni, a potem miałam minutę na kupienie biletu na przesiadkę. Autobus miejski też nie mógł się bardzo spóźnić. W razie gdyby wszystko przyjechało na czas, zostawało mi jakoś dziesięć minut na dotarcie z położonego nie-wiadomo-gdzie przystanku do położonych nie-wiadomo-gdzie namiotów z biurem zawodów i odebranie numeru startowego.
Oczywiście, że mogłam pożyczyć auto od rodziców. Oczywiście, że mogłam pojechać wcześniejszym busikiem. Ale po cichu liczyłam na to, że może jednak coś pójdzie nie tak i będę mogła bez wyrzutów sumienia wrócić do domu. 
Właśnie tak bardzo nie chciało mi się tam jechać.


A z samym biegiem było tak:
Dzień wcześniej postanowiłam, że (o ile dotrę na czas), to będę się starała pobiec dobrze. Tak, żeby sprawdzić, jak nisko upadłam i jak bardzo dużo pracy przede mną.  Być może pobiegnę w Tarnowie jeszcze jedną dyszkę w tym roku, w listopadzie i to byłby całkiem ciekawy eksperyment, sprawdzić, co może się zmienić w ciągu dwóch miesięcy (oby!) normalnych treningów.
Trochę zaniepokoiłam się w trakcie rozgrzewki, kiedy pulsometr zaczął mi pokazywać liczby z kosmosu, które w trakcie rozgrzewki w ogóle się nie powinny pojawiać. Wkurzyłam się więc, machnęłam maczetą i skończyłam rozgrzewkę, żeby się nie denerwować. Było troszkę po południu, piękne babie lato, słońce zaczęło tak przypiekać, że jeszcze zanim wystartowaliśmy, wiadomo było, że będzie ciężko. Później okazało się jeszcze, że trzy razy musieliśmy przebiegać przez miejsce, gdzie robił się imponujący przeciąg między ulicami. 
Przed biegiem głównym pobiegły najmłodsze dzieci i gimnazjaliści, przyszłość biegowej sceny muzycznej. Na starcie dla staruszków stanęło około 200 osób, całkiem ładnie, jak na imprezę organizowaną przez firmę produkującą różne alchemiczne ustrojstwa.


PUFF! Ruszyliśmy!
Wystartowałam z myślą, że tak długo, jak tylko się da, postaram się trzymać 4:50. Plany zmieniłam bardzo szybko, bo już na drugim kilometrze, kiedy, delikatnie mówiąc żołądek niezbyt fajnie zbliżył mi się do gardła. Zwolniłam tak, żeby nie fiknąć gdzieś po drodze, bo ludzie odpowiadający za pomoc medyczną akurat dostali jedzenie i głupio byłoby im psuć posiłek.

Tuż przed trzecim kilometrem byłam o tyci, tyciusi, wąski jak ostrze maczety krok od podjęcia decyzji o skończeniu zabawy z ludźmi biegnącymi na 3 kilometry, ale jak na nieszczęście zapatrzyłam się na stolik z wodą i przegapiłam zjazd do mety. Troszkę poprzeklinałam w myślach, bo nie pozostało mi nic innego, jak udawać, że nic się nie stało, że czuję się świetnie i wcale prawy but we współpracy ze skarpetką nie robią mi miazgi z pięty. Prawie cały czas biegłam w bardzo męskim towarzystwie, co zdecydowanie miało swoje zalety na wietrznych kawałkach. 

fot. Tomasz Schenk
Mniej więcej w połowie trasy zrobiłam kawał bardzo skomplikowanej matematyki, z której wywnioskowałam, że koniec końców nie będzie aż tak źle, jak myślałam i do metry w najgorszym razie dotrę w okolicach 53 minut. Gdyby ktoś dzień wcześniej powiedział mi o takim wyniku, poczułabym się bardzo niedoceniona, nawet biorąc pod uwagę przerwę, po której miałam startować, ale po prawie pół godziny męczenia się w okolicznościach, które super bardzo mi nie sprzyjały, brałam taki wynik w ciemno.
Rzecz jasna podczas szacowania wyniku się pomyliłam. O ponad dwie minuty, akurat w tę lepszą stronę. Na metę wbiegłam z uśmiechem, nawet całkiem zadowolona z siebie, z 50:48 na zegarku. Bez szału, ale i bez tragedii. A na tej beztragedyjności zależało mi najbardziej.



Dopiero później odkryłam, że na cztery starty tej jesieni po raz drugi byłam czwarta w kategorii. Nie no, nie mam nic przeciwko czwartym miejscom, uważam, że nie oznaczają "jesteś frajerem", tylko "no sorry, po prostu pech", ale cholerka. Dlaczego trzecia osoba zawsze wyprzedza mnie w jakiś poniżający dla mnie sposób? Tym razem to była dziewczyna, która dzikim pędem rzuciła się na ostatniej prostej. Nie ścigałam się z nią, bo nie lubię tego robić, nie lubię nadrabiać sekund na ostatnich metrach, jeśli nie zarobiłam na nie całym biegiem.To chyba zła zasada, bo coś kiepsko na niej wychodzę.
Co nie zmienia faktu, że klaskałam bardzo, bo widać było, że wszyscy, którzy stanęli na podium, starali się bardzo i wymęczyli fest fest! (Żeby nikt mnie tu o zawiść nie posądził!) A najstarsi zawodnicy to już w ogóle szaleństwo.


W tej sytuacji nie zostało mi nic innego, jak trzasnąć sobie zdjęcie z reprezantami ITMBW z Krakowa (W sumie to mam nadzieję, że nie mają nic przeciwko temu, że wrzucam tu to zdjęcie) i pojechać do domu. Za rok trzeba będzie wrócić i odbić sobie tegorocznego pecha.
Kilka słów o organizacji: super, za darmo, całe mnóstwo atrakcji dla dzieci, pomiar czasu z czipami zwrotnymi, trasa w formie trzech pętli, w miarę płaska z jednym niewielkim wzniesieniem, bardzo dobrze oznaczona, wody pod dostatkiem, kilka zdjęć też się znalazło, a dla chętnych za metą zupa w zamykanych pudełeczkach.

Tak to właśnie z II Mościckim Biegiem było. Ciekawa jestem, czy wyjdzie test z dwoma dyszkami z dwoma miesiącami pomiędzy. To mogłoby być ciekawe.
Pozdrawiam,
Mistrzyni Miejsc Czwartych

3 komentarze:

  1. Pierwsze czwarte miejsce w mojej "karierze sportowej" spotkało mnie podczas zawodów w skoku w dal i wraz z tym czwartym miejscem skończyła się moja przygoda z tą dyscypliną :D

    W bieganiu też niestety trafiło się z parę razy.. ciężko przełknąć, no ale to motywuje do pracy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja się zawsze rzucam dzikim pędem do przodu tuż przed metą (o ile mam jeszcze siłę). i myślę, że to dobra strategia. na pewno lepsza niż nie wykorzystać tych resztek siły, które powinny były zostać wykorzystane podczas biegu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. 4 miejsca są "najgorsze" bo pudło było już tak blisko, a jednocześnie tak daleko :)

    OdpowiedzUsuń

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...