3 maj 2015

Małga w kuchni. Odcinek 3 - Ładowanie węglowodanami. Mój punkt widzenia

Dzisiejszy post jest potwierdzeniem starodawnej prawdy - tylko krowa nie zmienia zdania.

HICIOR CZY KICIOR?

Gdybyście rok temu zapytali mnie, co myślę o ładowaniu węglami, powiedziałabym, że to fanaberia i coś, co być może jakieś tam pozytywne efekty może wywołać, ale absolutnie nie na moim, najczyściej czystym amatorskim poziomie. Ale trzeba pamiętać o tym, że rok temu przygotowywałam się do pierwszego maratonu, nigdy węgloładowania nie próbowałam i no. Tak naprawdę nie mogłam mieć żadnego zdania. Teraz jestem minimalnie bardziej doświadczona, za trzecim razem udało się załapać na maratońską "trójkę z przodu" i chyba tak na serio zostałam wyznawczynią metody, która ponoć jest reliktem dwudziestego wieku.

Węgle, białka, tłuszcze. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować.

O CO CHODZI?

Odrobina teorii, pokrótce, bo podejrzewam, że większości osób obiło się o uszy coś takiego, jak ładowanie węglowodanów. Nie czuję się specjalistą - teoretykiem, więc jeśli potrzebujecie dokładnego opisu, to odsyłam do ludzi mądrzejszych ode mnie. Generalnie chodzi o to, żeby dzięki specjalnej diecie zmusić organizm do zachomikowania większej ilości glikogenu, niż to ma w zwyczaju. Glikogen to taki rodzaj cukru, który jest magazynowany w naszych mięśniach i stanowi super źródło energii, szczególnie, kiedy biegniemy długie dystanse. Odpowiednio zgromadzony pomaga opóźnić umarcie na trasie przynajmniej o kilka procent. Nic więc dziwnego, że przed maratonem dobrze by było mieć go spory zapas.
Ładowanie węglowodanami przebiega dwufazowo: najpierw na trzy dni eliminuje się z diety węglowodany, żeby doprowadzić do maksymalnego zminimalizowania (maksymalnegozminimalizowania :D) zapasów glikogenu w organizmie. Potem, przez kolejne trzy dni żyje się dla węglowodanów. Dzięki temu uzupełnia się brakujący glikogen i - co najważniejsze - sprawia się, że organizm wpada w węglowodanową euforię i zatrzymuje jeszcze więcej glikogenu, niż miał, zanim postanowiliśmy zrobić mu trzydniowy szok.
Trzeba pamiętać, że ta metoda to mimo wszystko jakaś forma ryzyka. Nie u wszystkich się sprawdza. Nie każdy dobrze sobie z nią radzi.

MOJE DOŚWIADCZENIA

Pierwszy raz metodę próbowałam zastosować przed jesiennym maratonem w Katowicach. Wtedy popełniłam okropny błąd - w pierwszej fazie ładowania węglami postanowiłam oprzeć swoją dietę na jajkach i produktach nabiałowych. Jedzenie lub picie większej ilości czegokolwiek nabiałowego kończy się dla mnie w kiepski sposób, więc jeszcze przed południem wróciłam do normalnego jedzenia.
Teraz, przed Cracovia Maraton przemyślałam wszystko dokładniej, przygotowałam się lepiej, pod względem zakupów i udało się. Było ciężko, ale zdecydowanie warto.

PIERWSZE TRZY DNI


W pierwszym dniu podarowałam sobie jeszcze odrobinę cukinii.

To. Był. Dramat.
Fizycznie całkiem dobrze to znosiłam. Nie było bólu głowy, ekstremalnie złego nastroju, wielkiego zmęczenia ani innych strasznych rzeczy, którymi straszył internet. Moje ciało po prostu podporządkowało się narzuconym zasadom. Inna sprawa z głową. Jestem przyzwyczajona do urozmaiconego jedzenia, więc świadomość, że nagle czegoś nie mogę zjeść, a zamiast tego ciągle muszę jeść to samo, była okropna. A co jadłam?
Śniadanie: "omlecior" z trzech jajek, pieczarek, soli i pieprzu
Obiad: Pierś z kurczaka albo filet z pstrąga łososiowego z brokułami i pomidorem (pomidorki mają węglowodany, ale większość osób je je ze względu na potas. Całe mnóstwo potasu.)
Kolacja: sałata z serkiem typu feta i kabanosem
Między posiłkami: kabanosy, jogurt grecki , kawa, orzechy, i gorzka czekolada 90% i woda. Całe mnóstwo wody - bez przerwy chciało się pić!
Ciekawostka - trzeciego dnia pół obiadu męczyłam przez czterdzieści minut, tak bardzo nie mogłam patrzeć na to paskudne jedzenie. Od tego czasu nie jadłam niczego, co wchodziło w skład cudownych obiadków.

LEPSZE TRZY DNI



Zaczęły się w środę wieczorem po ostatnim treningu i były naprawdę piękne. Drożdżówki z miodem, miodem i miodem, żelki, banany, gorzkiej czekolady ciąg dalszy, makaron z rodzynkami, daktyle, bułeczki z kruszonką. Niespożyte ilości energii i ciąg dalszy całego mnóstwa wody. I tak aż do samego końca. Węgle, węgle, węgle, węgle mają wychodzić uszami.

JAK TO SIĘ SKOŃCZYŁO?

To chyba trochę pytanie retoryczne. Nie wiem, czy jest jeszcze na świecie ktoś, kogo nie zamęczyłabym opowieścią o tym, jak super się biegło. Cały czas miałam siły. Po trzydziestym kilometrze zamiast szykować się na kryzys, stwierdziłam, że pobiegnę szybciej. Uśmiechałam się, przybijałam piątki, zupełnie jakbym biegła lekką dyszkę. I myślę, że ładowanie węglowodanami w znaczniej mierze przyczyniło się do super udanego biegu. Nie mogę powiedzieć, że dobry wynik był wynikiem tytanicznej pracy, bo w ostatnim czasie lekceważyłam plan treningowy. Nie wierzę też, że nagle obudził się we mnie nieodkryty potencjał.
Coś musiało sprawić, że mogłam biec lepiej, niż kiedykolwiek. A biorąc pod uwagę, że jedyną nową rzeczą, którą wprowadziłam, była zabawa węglami...
Następnym razem też pomęczę się przez trzy dni, żeby potem przez kolejne trzy dni i trzy godziny z hakiem móc się cieszyć. Krótko mówiąc - jak dla mnie hicior.

38 kilometr? 

14 komentarzy:

  1. oo kurczę, to było warto!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie stosowałam nigdy (jeszcze) ładowania węglowodanami. ale kiedyś dawno temu byłam na diecie (bardzo)niskowęglowodanowej. i pierwsze dni to był koszmar. do dzisiaj pamiętam te dwa jajka sadzone i to uczucie bycia ciężko chorą :P

    OdpowiedzUsuń
  3. To chyba jednak sprawdzona metoda, bo wiele osób to robi i chyba nie żałuje ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiele osób uważa, że to strzał w dziesiątkę. Ale są też tacy, dla których trzy ostatnie dni to zbyt mało, żeby organizm pozbierał się do kupy.

      Usuń
  4. Tak szczerze, to coraz bardziej zaczynam się przekonywać do tej metody i myślę, że warto spróbować, jeżeli kiedykolwiek jeszcze wpadnie mi do głowy maraton :D No bo teraz totalnie zlekceważyłam dietę, jadłam normalnie jak zwykle i wyszło jak wyszło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszło jak wyszło po to, żebyś się nie popsuła na trasie i nie powinnaś się obwiniać o to, że nie miałaś takiego czasu, jak byś chciała :)
      A eksperymenty czasem wychodzą na dobre, więc może warto kiedyś spróbować.

      Usuń
  5. Mi to kiedyś wyszło przez przypadek. Będąc na permanentnej diecie (która u mnie oznacza głównie cięcie węgli, bo z nimi przesadzam niepilnowana ;) ), pozwoliłam sobie na drobne szaleństwo na przyjęciu komunijnym (wiadomo - siedzi się i je) tortowo-ciastowe. Późnym wieczorem postanowiłam wyjść na zaplanowane 15km. To był wówczas dla mnie spory dystans. I nagle okazało się, że po tych 15km jestem wciąż pełna energii i pobiegłam dalej w noc. Przekroczyłam tego dnia granicę 20 kaemów. I w sumie uwierzyłam, że można przebiec każdą odległość. I, że chyba faktycznie na cukrze biega się lepiej niż na kotlecie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Kotlety zdecydowanie nie dają powera, prędzej potrafią popsuć cały trening :D

      Usuń
  6. Super, że węgle dały Ci moc na maratonie! :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja chyba jestem za głupia, bo nie czaje tej nowej mody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w sumie nie jest nowa moda. Dziewczyny, które chcą się szybko odchudzać bez przerwy nadziewają się na to, co biegacze wykorzystują, żeby pobiec szybciej - organizm pozbawiony czegoś włącza tryb awaryjny i kiedy tylko dostanie później to coś z powrotem, to zatrzymuje tego tyle, ile tylko może, na zapas. Odchudzaczki mówią o efekcie jojo, a biegacze o ładowaniu węglowodanami :D

      Usuń
  8. podobno bieganie faktycznie jest "fantastyczne" ale coś nie mogę się do niego przekonać;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swój ulubiony typ aktywności :D Jedni cisną na siłce, inni chodzą na jogę, a jeszcze inni biegają. (sąteżtacyktórzyrobiąwszystkonaraz)
      Ale potwierdzam plotki - bieganie jest fantastyczne.

      Usuń
  9. Brzmi nieprawdopodobnie pięknie ;D

    OdpowiedzUsuń

Hej hej :) Pięknie dziękuję za każdy komentarzyk! Postaram się wpaść z rewizytą!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...