Nie wiem, czy męczy was sytuacja, kiedy każdego dnia musicie pokonywać tę samą trasę, ewentualnie z minimalnymi modyfikacjami, bo żywcem nie ma dokąd biec. Mnie tak, dlatego kilka tygodni temu, kiedy akurat znajdowałam się w najbardziej mrocznej fazie "wszystkomniebolijestemwrakiemczłowieka" wpadłam na pomysł, że w sierpniu wybiorę się na Wielką Wyprawę Biegową, żeby zrobić sobie twardy reset i zmasakrować nogi.
 |
Spoiler - to tam w oddali stanie się coś wielkiego! |
Problem w tym, że to nie mogła być zwykła, nijaka wypraweczka do lasu i z powrotem do domu na obiadek. Chciałam, żeby to była taka wyprawa, że jeśli tak sobie zażyczę, to zajmie nawet cały dzień i będę musiała wziąć ze sobą kanapki. W dodatku musiała spełnić najważniejsze, totalnie podstawowe kryterium - to nie mogła być trasa, którą biegam codziennie i najlepiej, gdyby były jakieś góreczki, no i dobrze, żeby wyprawa nie wiązała się z kosmicznymi kosztami.
Innymi słowy - tych warunków było całkiem dużo. Nic dziwnego, że zrobiło mi się całkiem miło, kiedy któregoś dnia z nudów wzięłam mapę moich okolic i odkryłam, że mamy całkiem fajne małe górki - Pasmo Brzanki. Niby nic spektakularnego, bo mieszkam na pogórzu, a nie w górach, a najwyższy szczyt, który może mnie interesować ma nieco ponad 500 metrów wysokości. Ale jak na pierwszą wyprawę to cud miód orzeszki!
Potem poszło z góry. Odpaliłam
Mapę turystyczną i skombinowałam trasę:
Długo zwlekałam z realizacją planu i z dnia na dzień przekładałam wyjazd z powodu gorąca. I wiecie co? Już
straciłam nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie chłodniej. Nie będzie, trzeba się z tym pogodzić. A nawet gdyby w ciągu najbliższych dni choć odrobinę miało się ochłodzić, to i tak potrzebuję po takiej wyprawie przynajmniej tygodnia na odżycie (albo naprawienie tego, co mi się we mnie zepsuje) przed połówką.
Dlatego pojadę jutro. Tak, piszę, żeby się pochwalić.
Umęczę się pewnie niemiłosiernie, bo od kilku dni stężenie powietrza w powietrzu jest minimalne, pewnie większą część trasy przejdę i będę potrzebowała koszulki na zmianę, żeby wrócić pociągiem do domu, ale pojadę, choćby nie wiem co. Natrzaskam milion zdjęć, może będzie widać Tatry i napiszę nową biegową opowieść.
Trzymajcie kciuki, żeby się udało! Jakieś dobre rady?