Ale ten maj był dla mnie szczególny. Nie dlatego, że pobiłam jakieś szalone rekordy, ale dlatego, że w maju czułam się "silna". Bez względu na to, jak zrozumiecie to pojęcie, na pewno tak właśnie się czułam.
Dalej profesjonalnie zajmuję się wypełnianiem okienek. |
W miesiąc weszłam zgodnie z normą, czyli z czwartym miejscem z Dębińskiego Biegu po Flagę. Do bycia czwartą naprawdę zdążyłam się już przyzwyczaić (mam spory staż...), więc nie robiłam dramatu. Z biegu byłam bardzo zadowolona, zaliczyłam na nim taką-jakby-nieoficjalną-życiówkę. Bieg nie miał atestu, za to zaliczało się na nim porządny podbieg, ale skoro zegarek odpiknął mi dziesiątkę w okolicach 46 minut, to znaczy, że na płaskiej trasie z atestem też mogłabym tak pobiec. To optymistyczny akcent po zmarnowanej zimie. Ale to kwiecień, a ma być mowa o maju.
Zwróćcie koniecznie uwagę na ałtfity! Lepszych nie znajdziecie w internetach! |
Maj był o jedno miejsce lepszy.
Mam okropną słabość do maleńkich biegów, za które płaci się grosze, a w pakiecie startowym dostaje się sympatyczną atmosferę, żurek (którego i tak nigdy nie jem, więc jeśli będziecie kiedyś chcieli kupon na jedzenie, to możecie wziąć mój) i uścisk dłoni wójta. Zdecydowanie bardziej lubię biegać po nieznanych uliczkach starej mieścinie, niż dziesiąty raz obiegać Bulwary. 7 maja wybrałam się więc pobiegać po okocimskich górkach w ramach Biegu Jubileuszowego z okazji 1050 rocznicy Chrztu Polski w Brzesku.
TAK mnie wtedy słońce strzaskało!
TAK się wygrzałam na trasie!
TAK umarłam!
Ale byłam trzecia w open kobiet. Miło jak cholera!
To musiał być początek dobrego miesiąca.
Na maj przypadał ostatni miesiąc, w trakcie którego robiłam ćwiczenia w ramach badań naukowych prowadzonych przez ultramega sympatyczne doktorantki z AWF. Może kojarzycie, jak kiedyś w zimie szukały chętnych do wyhodowania armii niezniszczalnych biegaczy. Dzięki nim nauczyłam się bardziej kontrolować swoje ruchy, zdecydowanie zrobiłam się bardziej stabilna, a jakby tego było mało, to przestałam dziwnie wywijać prawą stopę w trakcie chodzenia. Mam nadzieję, że byliśmy dobrym materiałem badawczym.
Na pewno te właśnie ćwiczenia odegrały ogromną rolę w tym, że przez cały miesiąc biegało mi się SUPER. Tak, jakbym nigdy nie była zmęczona, jakby wcale nie było gorąco. Było po prostu dobrze i dzięki temu będę ten miesiąc wspominała jako naprawdę udany.
A co jeszcze? Oprócz tego przyzwyczaiłam się do tego, że trzy razy w tygodniu muszę wstawać tuż po piątej, żeby iść na siłownię (wtedy jeszcze nikogo tam nie ma i nikt nie może wyśmiać mojej pożałowania godnej techniki XD), zaliczyłam rekreacyjnie mini maraton w ramach Krakowskich Spotkań biegowych i razem z Iwoną skleciłyśmy najlepszy na świecie punkt dopingowy, o którym od razu opowiedziałam (KLIKSY).
Dużo się działo, ale dałam radę! A jeżeli dołożę do tego jeszcze rzeczy z "normalnego" życia - studia, gotowanie, ostatni miesiąc pracy i moje zajęcia, to już naprawdę, mogę sobie zachować ten wpis na przyszłość, jako dowód na to, że dla chcącego nic trudnego.
I chociaż czerwiec zaczęłam najgorszymi treningami z granicy porzygu, to mam nadzieję, że będzie równie dobrze.
To wszystko kwestia decyzji.
A u was niech będzie jeszcze lepiej!!!
To w cały miesiąc ile przebiegłaś? :)
OdpowiedzUsuń148 :)
UsuńPozdrawiam!
Wow nieźle :)
UsuńDzięki Małga. Wózek do biegania, powiadasz... Tylko co to takiego jest bieganie... Na razie nie mam czasu butów biegowych założyć, a mojego Garmina przykrył kurz :)
OdpowiedzUsuńAle i tak jest super.
Pozdrawiam
Noo ładnie, ładnie! I teraz wreszcie wiem skąd czerpałaś motywacje na te poranne wstawania na siłkę :D
OdpowiedzUsuńNo i puchar, kurczę.. piękny Ci się trafił!
Gratulacje!
OdpowiedzUsuńPięknie ! Najważniejsza jest motywacja do działania i wszystko przyjdzie samo :)
OdpowiedzUsuńZapraszamy do nas https://poradyfit.pl/