21 sie 2015

Kleszczowy alarm

Pewnie słyszeliście o tym milion razy. Kiedy tylko zaczyna się robić cieplej, trawa dorasta do kolan, a drzewa mają liście z prawdziwego zdarzenia, do akcji wkraczają kleszcze. Podłe, krwiożercze potworki, które nie byłyby straszniejsze, niż komary, gdyby nie fakt, że głupie ugryzienie kleszcza może wywołać naprawdę poważne choroby.

Tak to właśnie widzę. (źródło: popculturecrunch.com)

Jako że w ciągu jednego dnia, kiedy wróciłam do domu, zdążyłam załapać się na dwa kleszcze, postanowiłam przypomnieć sobie (i wam, jeśli macie ochotę przypominać sobie takie rzeczy) kilka dobrych zwyczajów, które pomogą uniknąć tego stresującego momentu, kiedy odkrywa się, że Obcy ma trochę zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.

14 sie 2015

Wielka Wyprawa Biegowa - czego mnie nauczyła?

W samo południe! Polana Morgi.

No dobra, przyznaję - kiedy zaczynałam pisać ten post, nie do końca wiedziałam, co właściwie powinnam napisać. Czy było gorąco? Pod górę? To wiadomo od razu. Nie mam też miliona spektakularnych zdjęć, bo Brzanka nie jest spektakularna w taki sposób, jak super wypasione zbocza Tatr i widoki aż do Paryża. Jest zdecydowanie bardziej leśna, wyciszona i subtelna (poezja prawie no!). A jakby brak zapierających dech w piersiach panoram nie był wystarczającym powodem, żeby zdjęcia były przeciętne, to jeszcze trzeba wziąć pod uwagę, że przez większość czasu albo biegłam, albo szybko szłam, wszystko było wilgotne, a w dodatku na szczycie byłam tuż przed południem. Wtedy, kiedy jest bardzo gorąco, a cały świat spowija taka półprzezroczysta mgiełka. I widać jeszcze mniej, niż zwykle.
Dlatego postanowiłam się skupić na tym, czego taka wyprawa biegowa uczy. Nawet jeśli nie do końca była Wielką Wyprawą Biegową, którą miała być.

11 sie 2015

Wielka Wyprawa Biegowa? Poproszę!

Nie wiem, czy męczy was sytuacja, kiedy każdego dnia musicie pokonywać tę samą trasę, ewentualnie z minimalnymi modyfikacjami, bo żywcem nie ma dokąd biec. Mnie tak, dlatego kilka tygodni temu, kiedy akurat znajdowałam się w najbardziej mrocznej fazie "wszystkomniebolijestemwrakiemczłowieka" wpadłam na pomysł, że w sierpniu wybiorę się na Wielką Wyprawę Biegową, żeby zrobić sobie twardy reset i zmasakrować nogi.

Spoiler - to tam w oddali stanie się coś wielkiego!

Problem w tym, że to nie mogła być zwykła, nijaka wypraweczka do lasu i z powrotem do domu na obiadek. Chciałam, żeby to była taka wyprawa, że jeśli tak sobie zażyczę, to zajmie nawet cały dzień i będę musiała wziąć ze sobą kanapki. W dodatku musiała spełnić najważniejsze, totalnie podstawowe kryterium - to nie mogła być trasa, którą biegam codziennie i najlepiej, gdyby były jakieś góreczki, no i dobrze, żeby wyprawa nie wiązała się z kosmicznymi kosztami.
Innymi słowy - tych warunków było całkiem dużo. Nic dziwnego, że zrobiło mi się całkiem miło, kiedy któregoś dnia z nudów wzięłam mapę moich okolic i odkryłam, że mamy całkiem fajne małe górki - Pasmo Brzanki. Niby nic spektakularnego, bo mieszkam na pogórzu, a nie w górach, a najwyższy szczyt, który może mnie interesować ma nieco ponad 500 metrów wysokości. Ale jak na pierwszą wyprawę to cud miód orzeszki!
Potem poszło z góry. Odpaliłam Mapę turystyczną i skombinowałam trasę:




Długo zwlekałam z realizacją planu i z dnia na dzień przekładałam wyjazd z powodu gorąca. I wiecie co? Już straciłam nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie chłodniej. Nie będzie, trzeba się z tym pogodzić. A nawet gdyby w ciągu najbliższych dni choć odrobinę miało się ochłodzić, to i tak potrzebuję po takiej wyprawie przynajmniej tygodnia  na odżycie (albo naprawienie tego, co mi się we mnie zepsuje) przed połówką.

Dlatego pojadę jutro. Tak, piszę, żeby się pochwalić.

Umęczę się pewnie niemiłosiernie, bo od kilku dni stężenie powietrza w powietrzu jest minimalne, pewnie większą część trasy przejdę i będę potrzebowała koszulki na zmianę, żeby wrócić pociągiem do domu, ale pojadę, choćby nie wiem co. Natrzaskam milion zdjęć, może będzie widać Tatry i napiszę nową biegową opowieść.

Trzymajcie kciuki, żeby się udało! Jakieś dobre rady?





2 sie 2015

Lipiec - gdzie znika Małga, kiedy jej nie ma?

Tak chyba z dziesiąty raz zaczynam tego posta i za tym dziesiątym razem stwierdziłam, że powinnam podarować sobie tłumaczenie, dlaczego mnie tak długo nie było - za dużo gadania, a za mało sensu. Ale już jestem!
Jakkolwiek by nie było, to nie zmienia faktu, że podsumowanie miesiąca nie jest porywającym tematem, ale od czegoś trzeba zacząć, a lipiec był zdecydowanie najbardziej burzliwym miesiącem w mojej biegowej i naukowej karierze. Czas na rachunek biegowego sumienia.

Wakacje w domu oznaczają bardzo samotne treningi, a więc przewagę zdjęć widoczków :D

Zacznijmy od tego, co udało mi się zrobić: 

  • czytałam wasze posty! Nie komentowałam, bo miałam komputerowstręt, ale czytałam i szybciutko nadrobię wszystkie zaległości :D
  • w samiuśkie urodziny zdobyłam prestiżowy (a jakże!) tytuł licencjata filologii szwedzkiej i w blasku chwały powróciłam na wakacje do domu, co oznacza, że w kalendarzu pojawiły się górki i góreczki.
  • zwalczyłam protestujące po chodzeniu w szpilkach rozcięgno.
  • pierwszy raz biegałam z psem. Mój Brutalek biega!
  • To po lewej to Brutal. Bardzo kocha ludzi, ale boi się, kiedy ktoś jest zły albo podnosi głos.
  • zdobyłam tytuł Dzielnej Małgi po tym, jak zrobiłam sobie dziurę w stopie i chodzenie bolało, a mimo to poszłam biegać (okej, niewiele z tego treningu wyszło, ale starałam się)
  • od tych górek i góreczek (a właściwie od totalnie beznadziejnej techniki zbiegania po asfalcie) zaczęły pomrukiwać moje piszczele - stąd niebiegowy koniec miesiąca.
  • w ciągu ostatnich dwóch tygodni tak wyrolowałam nogi, że drugich takich chyba nie ma na świecie. Wygłaskane, wychuchane, cudeńka po prostu.
  • zaczęłam na serio pracować nad stabilizacją. Absy powracają!
  • najważniejsze - zrobiłam wyprawę na jeżyny, a to oznacza, że jestem w internetach już od roku. I uświadomiłam sobie, że chyba za bardzo odeszłam od wyjściowej koncepcji mojego bloga.

Czego nie zrobiłam:

  • ze względu na durną piszczelozę nie zrealizowałam homemade obozu, o którym jeszcze napiszę.
  • nie przebiegłam 200 kilometrów (loooooooser!)
  • nie przykładałam się do rozgrzewki i rozciągania (nie żeby od tego brały się kontuzje, czy coś...) Wy tak nie róbcie! Nie polecam! Rozgrzewka podstawą sukcesu!
Niewiele było szczęśliwych dni, co nie?
Jak widać, lipiec był miesiącem walki o zachowanie pozorów, że radzę sobie z realizacją planu treningowego i nie poddaję się super mega przeciwnościom losu. Do tego gorąco, które sprawiało, że "daję z siebie wszystko" oznaczało dużo słabszy trening, niż przy, dajmy na to, 19 stopniach. No bieda nooo... Ale robiłam, co mogłam.


A co w sierpniu?

  • Maczeta Open Source, czyli zbieram ludzi, którym bliska jest idea biegania z maczetą.
  • pierwszy "jesienny" start.
  • planowanie Wielkiej Wyprawy Biegowej.
  • jeżynowe pyszności.
  • jeszcze więcej jeżyn!
... i kilka dobrych treningów

Jeśli jeszcze tu jesteście, dawajcie znać, jakie macie cele i gdzie biegacie w sierpniu :D Skoro już wróciłam, będę was nękać pytaniami o to, jak było!




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...