12 lut 2015

Kino biegackie - Spirit of the marathon

Ten post leżał w wersjach roboczych jakieś sto lat. Sto milionów, bo o ile dobrze kojarzę, to "Spirit of the marathon" oglądałam jakoś na początku stycznia. Nie znaczy to jednak, że od tamtego czasu zapomniałam, co chciałam napisać. Wszystko zawarłam w jednym, jedynym zdaniu, które grzecznie czekało na to, by ujrzeć światło dzienne.
A brzmi ono tak:

Mam nadzieję, że nigdy nie nadejdzie dzień, kiedy stanę się takim biegowym rutyniarzem, że maraton przestanie wiązać się dla mnie z milionami ton emocji.

Serio. To właśnie zostało w mojej głowie po obejrzeniu filmu. Emocji moc.


W przypadku "Spirit of the marathon" mamy do czynienia z dokumentem, taką miłą opowiastką o bieganiu, o tym, jaki maraton jest fajny i że maratończycy to twardziele. Na początku poznajemy kilka faktów związanych z historią, o swoich doświadczeniach opowiadają chodzące legendy, jak Katharine Switzer, Paula Radcliffe, Abebe Bikila czy Alberto Salazar. Ale to nie biegowe gwiazdozbiory są najważniejsze. Całość spaja historia sześciu biegaczy i ich przygotowań do Chicago Marathon 2005.

runnersworld.com
photorun.com


Deena Kastor i Daniel Njenga reprezentują w tej grupce elitę. Super czasy, treningi nie z tej ziemi i malusieńki wgląd w świat, którego prawdopodobnie nikt z nas nigdy nie pozna głębiej. Obydwoje liczą na to, że wyrzeczenia i ciężka praca przyczynią się do sukcesu w dniu startu, czyli zdecydowanie chcą wygrać. Bardzo chcą. Bardzo bardzo.









Zdecydowanie mniejszą nadzieję na zwycięstwo ma Lori O'Connor, która planuje swój maratoński debiut. Szczerze mówiąc to z nią najbardziej ze wszystkich się utożsamiam. Większość jej wypowiedzi na temat pomysłu na start w maratonie, roli treningów mogłoby równie dobrze paść z moich ust.
ncm.com
runnerspace.com

Ryan Bradley walczy z czasem. Marzy o Bostonie i brakuje mu (dosłownie) sekund, żeby spełnić swoje marzenie. Więc napiernicza, napiernicza i napiernicza, pokazując na elektrycznej bieżni, jakie jest jego docelowe tempo.




facebook.com
dvdtalk.com
  Leah Caille chce ułożyć sobie życie od nowa, opierając je na bieganiu. A siedemdziesięcioletni Jerry Meyers trzaska maratony dla koszulek. Simple as that.


Brzmi słit? Słusznie, bo jest cukierkowo,  bardzo wiele mówią o "wspólnocie", cudownościach i super ekstra pozytywnych emocjach. I wiecie co jest najśmieszniejsze? Że to wszystko udziela się w trakcie filmu do tego stopnia, że moment, kiedy bohaterscy biegacze wpadają na metę wywołuje jedyne w swoim rodzaju katharsis. I jakoś zaczyna się czuć to wszystko tak, jakby właśnie wróciło się z maratonu. Taaaaakie feelsy!
Stąd wzięło się moje "najważniejsze" zdanie, które zapisałam jako pierwsze. Film wspominam dobrze właśnie ze względu na emocje, które budzi. Jest motywujący, bo przypomina, czego obietnicą są dobre, sumienne treningi, daje przedsmak poczucia dobrze wykonanej roboty.
Podsumowanie?
Jeśli potrzebujecie filmu, który będzie ambitnym, odkrywczym i dopieszczonym cacuszkiem rodem z Bollywoodu, to prawdopodobnie się rozczarujecie. Ale jeśli macie ochotę na przyjemny film, który sprawi, że weźmiecie się w garść z treningami, widząc na horyzoncie metę, to to jest strzał w dziesiątkę.
Czy polecam? Tak!
Jeśli macie ochotę obejrzeć, to cały film jest dostępny na Youtube, o ile się dobrze orientuję, to chyba też jest jakaś druga część.

A tymczasem idę cierpieć, bo ten tydzień nie jest dobry. Najpierw przez dwa dni nie byłam w stanie się ruszyć po poniedziałkowym wybieganiu w śniegu, a teraz, kiedy już mogłabym pobiegać, balansuję na krawędzi chorowania. Nope. Nie tak miały wyglądać okolice 60 dni przed maratonem.


7 lut 2015

Jak biegać w terenie i nie skończyć marnie?

Być może już ktoś zauważył, że należę do małych kłamczuchów i chociaż z maczetą zdecydowanie biega się po mieście (No bo co można maczetować w krzakach? Brzózkę i mech?), to ja w pełni odżywam dopiero wtedy, kiedy chociaż na chwilę mogę zejść z chodnika.
Ziemia, szutry, liście, trawa. Jestem dziewczynką ze wsi.



Problem w tym, że matka natura niekoniecznie dba o bezpieczeństwo ludzi, którzy opuszczają swoje stada i schodzą z oznaczonych ścieżek. W trawie czyhają jadowite węże. Za drzewami kryją się krwiożercze potwory. Niepozornie wyglądające kłącza czekają tylko, żeby powalić człowieka na ziemię i owinąć się wokół gardła.
Co zrobić, żeby móc biegać po krzakach, wrócić cało do domu, a co więcej - czerpać z tego przyjemność? (Uwaga: oparte na najprawdziwszych, najautentyczniejszych, najrzeczywistszych faktach)

1. WYBRAĆ ODPOWIEDNIE UBRANIA
Latem trzeba pamiętać o kilku ważnych rzeczach: komarach, kleszczach, kolczastych pędach. Dlatego koniecznie trzeba zabrać czapkę, wyższe skarpetki i w razie potrzeby użyć spreju na wściekłe owady.
Zimą nie trzeba przygotowywać się na armageddon pokroju "Władcy komarów". Wystarczą zwykłe ubrania. Jeśli ma się stuputy (getry też się sprawdzają, trust me), mogą się przydać, śnieg nie będzie wchodził do skarpetek.
I generalna zasada: trzeba liczyć się z tym, że do domu wracać się będzie trochę brudnym. Najpiękniejsze kurteczki i spodenki trzeba zostawić na inną okazję. A tym bardziej nowe buty.




2. UWAŻAĆ NA ZWIERZĘTA
Lasy i łąki nie są terenem ludzi, tylko zwierząt. Więc nie można się złościć na to, że nagle z trawy wystrzeli w powietrze gromadka bażantów albo saren. Trzeba tylko zadbać o to, żeby nie umrzeć na zawał i nie zderzyć się z nimi. Dlatego, jeśli wiemy, że biegniemy w okolicy, gdzie lubią się chować leśne stwory, warto od czasu do czasu klasnąć albo zakaszleć, żeby miały chwilę na ogarnięcie sytuacji i zniknięcie.
Dziki. Dzikom trzeba zejść z drogi. Zawsze.
Latem nie wolno zapominać o żmijach. Po łące należy biec jak stado słoni, żeby wszyscy słyszeli.
Ale jest też druga strona zwierzęcego świata, nie wszystko chce nas wykończyć. Piękne ptaki, motyle, jaszczurki, na nie też warto zwracać uwagę!



3. OBSERWOWAĆ OTOCZENIE
Ta zasada obowiązuje przez cały rok. Jeśli nie będziemy patrzeć pod nogi, prędzej czy później coś się nam w te nogi wbije albo elegancko przejedziemy kawałek na brzuchu. Koniecznie unikajmy niepewnych ścieżek przy stromych zboczach, a jeżeli już zsuwamy się w przepaść, to szybko trzeba łapać się drzewek i korzeni. Zimą warto unikać miejsc, w których nagle kończą się ślady zwierząt i odbijają w inną stronę. Bardzo możliwe, że przed nami rozciąga się błotna polana albo schowane pod śniegiem ostre kamienie.



4. STAŁA CZUJNOŚĆ! (ryknął Szalonooki Moody)
Ten punkt łączy się bezpośrednio z trzecim. Jeśli biegniemy wyznaczonym szlakiem - spoko, nie ma problemu. Ale jeśli z niego zbaczamy, to nie można się zagapić i zapomnieć, gdzie i w którą stronę się skręcało. A kiedy odkrywa się, że droga z powrotem gdzieś zginęła, to w ciągu kilkunastu sekund dobija się do HRmax. Może się też okazać, że nasza trasa akurat przebiega przez teren wojskowy. Wtedy też HRmax.



5. CHWYTAĆ CHWILĘ
Z góry zakładam, że do lasu nie wybieramy się, kiedy w planie mam interwały albo narastające tempo. To raczej rozrywka na luźne, spokojne biegi, które biorą pod uwagę to, że nie wszystkie słupki na endomondo będą miały tę samą wysokość. Nie wolno spinać się, kiedy okaże się, że super ekstra stroma górka masakruje tempo, czasem może się okazać, że konieczny będzie chwilowy postój. A czasem zatrzymanie wymusi jakiś piękny widok, krzak leśnych malin albo (jeszcze lepiej!) jeżyn lub borówek. Może to jakaś moja wydumana filozofia, ale wierzę, że niejednokrotnie takie rzeczy są ważniejsze, niż super czas na treningu.




A jak sprawa wygląda u was? Trzymacie się asfaltu czy ruszacie czasem w nieznane?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...